Moje relacje z Bogiem

Autorka: Patrycja Piotrowska, 1 LO w Szczecinie

Był ciepły, słoneczny dzień. Słońce odbijało się w jeziorze naprzeciw mnie. Wiatr lekko targał moje białe, rzadkie i już delikatne włosy. Dębową poręcz od fotela z czerwonym obiciem delikatnie ściskałam sękatą dłonią. Przez już starą skórę, która wyglądała niczym pergamin, było widać niebieskie linie życia, którym zawadzały gdzieniegdzie przebarwienia w swobodnym płynięciu. Twarz pełną zmarszczek miałam spokojną, rozciągniętą w błogim uśmiechu. Nogi przykryte moim ulubionym niebieskim kocem z włóczki, który towarzyszył mi już od ponad kilka dekad. Lubię go. Nogi miałam już bezwładne. Obok fotela stał wózek, ale nie w zasięgu wzroku. By sobie nie przypominać. Na ramionach luźno spoczywał szal w szkocką kratę. Był już szorstki, ale wciąż ciepły. Brązowy sweter przebijał się spod szala. Na stoliczku obok stał kubek z wystygłą herbatą. Nie pamiętam, jaka to była herbata. Chyba czarna, a może zielona. Nie! To była miętowa. Bolał mnie brzuch.

Chyba już pora na mnie. Skończyłam przyglądać się mojemu ciału. Byłam martwa. Byłam już tylko duszą. Ciekawe, kiedy mnie znajdą. Od dawna mieszkam sama. Nic straconego. W pewnym sensie mogę chodzić o własnych nogach. Pierwszy raz od ponad pięćdziesięciu lat. Ale będę tęsknić za kocykiem. Może mogę go ze sobą zabrać?

Delikatnym ruchem niczym liść na wietrze podeszłam do mojego ciała. Sięgnęłam po koc. Ręka przeleciała przez niego. Hm… Nieciekawie jest trzymać rękę we własnym brzuchu. Raczej odpuszczę.

Usiadłam pod jabłonką nieopodal. Nie wiem co robić. W sumie przez całe życie niezbyt wierzyłam w jakiekolwiek bóstwo. Ciekawe co będzie dalej. Ktoś mnie zabierze? Ktoś mi powie co mam robić? To ciekawe, ale oby nie było nudno. Nie chcę zostać tu na Ziemi. Przenikam przez przedmioty. W sumie to mogę się do kogoś wkraść i oglądać z kimś telewizję, ale nie zasugeruję mu by zmienił kanał. Pewnie i tak nie usłyszy, a jakby usłyszała to jeszcze dostałby zawału i razem byśmy nie wiedzieli co robić… A może wtedy by się ktoś zjawił? A jak nie? A jak okaże się marudną osobą i będzie chodził za mną? Nie lubię takich osób i na pewno będzie ciężko się go pozbyć. Nie. Posiedzę sobie tu spokojnie i zaczekam.

Po tym jak to postanowiłam zerwał się wiatr. Nie taki zwykły wiatr, ale WIATR. Poczułam, że mnie prowadzi, więc udałam się z nim. Prowadził mnie pięknymi ścieżkami. Przez tunele kwitnących wiśni, przez sady jabłoni, przez wysokie lasy tropikalne, przez łąki kwitnące i po wodzie, i prze pustynie. Nie wiem ile tasz szłam, ale w końcu doszłam. Do dziwnego pokoju. Nie wiem jak w nim się znalazłam. Po prostu tu nagle byłam. Czułam całą swoją obecnością, że to ważne miejsce.

Spojrzałam pod nogi, a tam woda. Spojrzałam za siebie, a tam ściany lasu. Spojrzałam przed siebie, a tam kwitnące wiśnie. W prawo były łąki, a w lewo pustynie. W górze było niebo. Piękny błękit. Gdyby się przyjrzeć uważniej to majaczyły w oddali czubki gór i ptaki. Chciałam pójść gdziekolwiek, ale to było ponad moje siły.

Przede mną grzmot uderzył. Huknęło. Całym światem zatrzęsło. Stanęła w tamtym miejscu ciekawa osoba. Jakby tam była, ale jakby nie. Wyglądała na mężczyznę. Przeciągnęła się. Rozciągnęła kark i kości trzasnęły. Uroczo się uśmiechnął i ukazały się dołeczki. Nagle jakbym mogła go zobaczyć. Wysoki jak drzewo o smukłej budowie. Szare włosy, ale bardziej z nerwów niż ze starości. Oczy czarne i wesołe. Twarz młodzieńca, ale i starca zarazem. Zmarszczek zero, ale powaga we wszelakich kącikach. Uszy lekko odstawały spod rozwichrzonej czupryny. Prosty nos dodawał powagi, która była wyczuwalna, ale nie zauważalna.

-No to się porobiło, co nie?- spytał miłym dla ucha głosem.

-Tak, ale mogłam umrzeć gorzej. Jeśli można… Kim Pan jest?- spytałam z lekko skrępowana, bo nie byłam pewna, czy nie powinnam tego wiedzieć.

-Oczywiście, że można! Nawet trzeba. Jestem tu między innymi by odpowiedzieć na twoje pytania. Nazywać mnie możesz Lampka. Każdy tak robi.

-No to Panie Lampko. Gdzie ja trafię?

-Pani Amelia McKruggel. Czwarte dziecko Lindy i Philipa McKruggelów. Druga córka. Zmarła w wieku dziewięćdziesięciu trzech lat pięciu miesięcy i dwunastu dni ze starości. Od pięćdziesięciu czterech lat dziewięciu miesięcy i trzynastu dni bezwład w nogach poprzez wybuch miny przeciwpiechotnej. Była wojskowa. Starszy sierżant trzeciej brygady saperów. Renta taka, by przeżyć, ale nie więcej. Wdowa po kapitanie angielskiej marynarki wojennej Billy Reayererze zmarłym pięćdziesiąt siedem lat temu w wieku trzydziestu ośmiu lat na Pacyfiku w czasie sztormu. Ocena życia: dobre. Ukierunkowanie: lepsze części życia po śmierci. Wyznanie: w coś tam niby wierzy, ale jednak nie.- przeczytał mechanicznie z listy Lampka.- Z tego powodu wystąpiły komplikacje w systemie. Masz spotkanie z górą. Jakbyś była ateistką to jest rozwiązanie: nic. A ty wierzysz we wszystkich.

Nagle obok mnie powstało zawirowanie. Coś mnie wciągnęło. Nie w dół, a w górę. W nieprzebyte błękity. Czułam silne rozkojarzenie. Widziałam wiele. Patrząc w dół widziałam szczegółowo co się dzieje w Madrycie i jednocześnie w Tokio. Zabolała mnie od tego głowa. Bywało lepiej, nie powiem, ale gruntownie to było ciekawe uczucie. Pacnęłam głową w coś puszystego. Była to chmura. Złapałam się jej i podciągnęłam.

Zobaczyłam wielką bramę. Była z dziwnego metalu. Błyszczała wieloma metalami. Była jedna z najpiękniejszych rzeczy jakie widziałam. Przed bramą siedziało dziecko na oko dziesięcioletnie. Podeszłam do niego, ale spało. Szturchnęłam je leciutko.

Otworzyło oczy, a z nich zabiła dziwna jasność pomimo tego, że ich tam po prostu nie było. Oprócz tego dziecko miało spokojną twarz z rysami rozrabiaki. Brązowe włoski były nastroszone od spania w każdą inną stronę. Kiedy wstał, mogłam stwierdzić, że budową ciała przypominał normalnego chłopca. Ubrany był w szare spodenki z podwiniętymi do kolan oraz brązowy sweter troszkę na niego przyduży. Wyglądał uroczo.

-Przepraszam ja tu z takiego dziwnego pokoju. Od Lampki.- niepewnie zagadnęłam.

-Lampka przysyła… Amelia McKruggel… Zapraszam.- mówiąc to wskazał na bramę, która zaczęła się powoli otwierać.

Byłam przekonana, że zacznie skrzypieć, ale nie. Szła płynnie. Otwierając się okazywała więcej i więcej. Patrząc przez nią widziałam nagle wiele rzeczy. Ogrody, pałace, domy, morza, jeziora, rzeki, targi, wielkie centra i inne dziwne budynki. Śmignęły mi przed oczami polany pełne zwierząt. Nagle obrazy ustały. Zatrzymały się na jednym. Na niewielkim domku. Stał na pagórku, a obok płynęła rzeczka. Przy domku stało wielkie, rozłożyste drzewo. Nigdy się nie znałam na drzewach, ale gdybym miała powiedzieć jakie to bym strzelała, że dąb. Dookoła były zielone łąki. Sceneria była malownicza. Idealnie miejsce by zamieszkać. Ach! Nie można zapomnieć o samym domku. Zbudowany z belek jasnego drewna. Miał mały taras i spadzisty dach. Podobny do mojego. Podoba mi się.

– Pani wchodzi. Potrzebuję zamknąć bramy. –pogonił mnie chłopiec.

Miał miły i spokojny uśmiech na twarzy. Zaufałam mu. Weszłam. Czułam się jakbym spadała. Jakbym coś właśnie utraciła. Jaką wolność jako dusza. Wiedziałam, że już zza bramę nie wyjdę, no to oficjalnie nie moje miejsce.

Stanęłam centralnie na wprost drzwi. Dałbym sobie rękę uciąć, że do tej pory osuwałam się na podnóże pagórka. Drzwi były drobne. Wydawały się miłe. Uległe. Kuszące. Zapraszające do środka. Tak jak mnie wychowano: zapukałam.

Kiedy wcześniej było coś słychać to teraz nie. Zapadła głucha cisza. Lecz z niej wybijało się coś. Te coś było jasne i łagodne. Zapraszało do środka. Nacisnęłam klamkę z mosiądzu. Drzwi łagodnie się otworzyły. Przeszłam próg.

W środku nie było nic. Wszędzie nieprzenikniona ciemność. Albo jednak nie. W samym centrum była jasna plama. Spokojnie dryfowała. Nagle byłam przy niej. Był tam stół. A na stole piękne, drewniane szachy. Przygotowane na nową partię. Krzesło ze strony białych było wolne, a na krześle czarnych siedziała postać. Niby tam była, ale jej nie widać. Obraz łapałam kątem podświadomości. W jakiś sposób doszło do mnie, że mam usiąść i rozegrać jedną grę. Za młodu lubiłam szachy.

Czas leciał szybko.

Godzina.

Dwie.

Trzy.

Niezliczone dni.

Zakończyłam to. Zakończyłam to, gdy przegrałam. Szach mat padło, ale nie z mojej strony.

Wyczułam uśmiech. Postać już była przed moimi oczami. Cała w biel otulona. Potężny kaptur zasłaniał wszystko.

– Jak sobie mnie wyobrażasz?- dobiegło mnie pytanie gromkim głosem zadane.

– Jak bym to robiła to byśmy teraz nie mieli problemu gdzie mnie usadzić.

– Słusznie.- na mój argument postać wybuchła śmiechem.

– No to jak Bóg wygląda?- spytałam ciekawie.

– Wyglądam tak jak człowiek wierzy. Nie mam stałego wyglądu. Wszystko jest prawdą i kłamstwem zarazem.

– Czy przez to miewasz rozdwojenia jaźni czasami?

– Się zdarzają.- dobiegł mnie zawstydzony głos.- Jak z potopem było. Niby wszystko miało być zniszczone, ale Noe z rodziną i zwierzęta? Szkoda słów… Może partyjkę w karty? Proponuję makao.

– Bóg i hazard?

– Ktoś to przecież wymyślił.

– Szatan?

– Ten to tylko urzędy tworzy. Ma w tym chorą satysfakcję.

Miło gadało się z Bogiem. Ale podczas tego wszystkiego jedno mnie trapiło. Gdzie ja trafię? Wreszcie się to wyjaśniło. Powiedzieli mi ,,Rób co chcesz. Pochodź po Ziemi. Przejdź reinkarnację. Odwiedź inne miejsca.”. Okazało się, że nie mają co tak ze mną zrobić. Ale mi to nie przeszkadza. Odwiedziłam wszystkich. Nic nie jest takie jak je przedstawiają. Wędrowałam po Ziemi i wracałam w zaświaty. W zaświatach czas szybciej płynie. Widziałam wiele na Ziemi. Dobrego i złego. Spotkałam Billego. Z każdym bogiem w coś pograłam. Wszyscy są ciekawi. Wracam do nich nieraz. Chodź dużo czasu ostatnio spędzam w domku, który sama postawiła. W jednym z zaświatów. Widok jest tu piękny. Nieba nie ma. Jest jaskinia. Ale to nie przeszkadza pięciu księżycom bezustannie po nim podróżować. Drzewa i trawy rosną wszędzie. Rzeki z białej wody płyną gdzieniegdzie. Przychodzą do mnie czasem bogowie. Zadaję sobie pytanie ,,Jakie ja mam z nimi relacje?” i pojawia się odpowiedź ,,Dobre…”.

Jeden komentarz

  1. Pingback: Wyniki VI Konkursu Intermedialnego 2016 – Fundacja Dom Rodzinny Jandrzejówka

Brak możliwości komentowania