Zmierzch społeczników? (wspomnienie o Annie Kowalewskiej)

Zmierzch społeczników?*

/wspomnienie o Annie Kowalewskiej/

 

Panią  Anię  kojarzyliśmy od lat z półkoloniami dla młodzieży niepełnosprawnej intelektualnie, które rokrocznie organizowała wakacyjną porą na Pomorzanach w budynku szkoły katolickiej przy ul. Orawskiej w ramach parafialnego oddziału Akcji Katolickiej i Caritasu. Szukając środków finansowych, kompletując kadrę odwiedzała przez okrągły rok różne parafie w Szczecinie prowadząc agitację, zbiórki pieniężne.

Docierały do nas echa jej szerokiej działalności na polu krzewienia turystyki krajoznawczej i pielgrzymkowej. Była dla nas chodzącą encyklopedią wiedzy o Szczecinie.

Zdarzało mi się  spotkać ją na rekolekcjach szczecińskich wspólnot „Wiara i Światło” czy „wiaroświetlanych” mszach, już nie jako społecznika, lecz  osobę ładującą swoje „akumulatory” u boku ubogich, najsłabszych członków Kościoła. Lubiła ich towarzystwo. Czy dane jej było dostępować  błogosławieństwa płynącego z ich strony?- pozostanie na zawsze już tajemnicą.

Dopiero ostatniego lata, podczas trwania jej autorskich półkolonii mogłem zobaczyć z bliska, ilu ma wypróbowanych przyjaciół. Potrafiła dotrzeć do rodzin, które inni omijali dużym  łukiem. Nie miała względu na osoby, wygody, tzw. dobre stosunki, gdy w grę wchodziła rodzina oczekująca wsparcia. Często były to matki czy nawet babcie, samotnie wychowujące głęboko upośledzone umysłowo dzieci.

Pamiętam ciągle poszerzaną przez panią Anię – ku irytacji zaangażowanych w  jej dzieło wychowawców- listę uczestników półkolonii. Docierała tam gdzie była potrzeba, bez kalkulacji. Nikomu nie potrafiła odmówić! W udzielaniu pomocy potrzebującym była zdeterminowana i skuteczna.  Lubiła podejmować wyzwania.

Zawsze stawała po stronie serca,  gotowa nawet z tego powodu ponosić konsekwencje formalno-prawnych uchybień. Człowiek liczył się dla niej najbardziej. To właśnie wyróżnia „rasowego” społecznika.

Poznani przeze mnie na półkoloniach jej niepełnosprawni przyjaciele: Mariusz -opiekujący się młodszym rodzeństwem, Robert – mający na głowie schorowanego ojca i niezaradnego brata czy Piotrek wraz ze swoim licznym rodzeństwem, za panią Anią gotowi byli stanąć „murem”. Ona baczyła , by chłopcy ci mogli – poprzez wytyczone im  pomocowe zadania – zapracować na materialną pomoc w postaci np. dodatkowych posiłków dla pozostawionych w domach członków swoich rodzin. To nie była jedynie skierowana w ich stronę pomoc materialna – ona była z nimi w zażyłych relacjach!

Nie raz zastanawiałem się skąd u tej starej kobiety tyle determinacji w działaniu na rzecz słabych, zachwytu nad pięknem naszego kraju, ludzi tu żyjących? Kiedy w listopadzie ubiegłego roku – zaproszona do poprowadzenia konferencji- pojawiła się na zamkowym sympozjum o bezinteresowności pt. „Za darmo nie na darmo”, była już z lekarskim „wyrokiem” śmierci.  Miała podzielić się swoimi refleksjami na temat postępującego zaniku społecznikostwa, wszechobecności pytania: „za ile?”. Bez cienia lęku oznajmiła zebranym w sali księcia Bogusława, że jest śmiertelnie chora na raka, co nie przeszkadza jej jednak trwać „na posterunku”, póki znajduje  na to siły!

Odwiedzając panią Anię w jej  domu – dosłownie na „łożu śmierci”-  zbudowany byłem ilością osób, które w tych trudnych dla niej chwilach udzielały jej wsparcia.  Powiedziała mi wówczas leżąc odwrócona na mniej dokuczliwym boku, że chyba zrezygnuje  z etatowej opiekunki, bo po co ma płacić, kiedy tylu ludzi dobrej woli jest stale przy niej. U kresu swojego życia doświadczyła namacalnie, że czyny „za darmo” „nie na darmo”, że ludzka bezinteresowność za życia rodzi wzajemność, wdzięczność, pragnienie kontynuacji! Były przy niej nawet takie osoby, których wcześniej dobrze nie znała.

– Zapytana  parę dni przed swoją śmiercią: skąd posiadła społecznikowską „żyłkę”?

– Odpowiedziała bez namysłu: „To się przejmowało z rodzinnych przykładów. Mój dziadek był prawnikiem i systematycznie udzielał darmowych porad rodzinom ubogim. Ojciec zaś był inżynierem leśnictwa i w czasie wojny organizował akcje gaszenia – wzniecanych przez Niemców –  pożarów lasów. Po wojnie opracował z potrzeby pasji zielnik Borów Tucholskich. Postawy najbliższych ukształtowały mój charakter.”

Będziemy pamiętać panią Anię jako niestrudzonego społecznika, przyjaciółkę osób ubogich, miłującą ojczysty kraj w sposób wyjątkowo przekonywujący.

 

Arkadiusz Więcko

 

 

* Swoją konferencję  na Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie 21 listopada 2009 roku w ramach sympozjum „Za darmo nie na darmo” , pani Anna Kowalewska wygłosiła  „na gorąco” – niestety, organizatorom  nie udało  się  jej zarejestrować  na dyktafonie.

Zmarła  w swoim domu 2 lutego 2009 roku.

Brak możliwości komentowania.