…Jeśli nie staniecie się jako dzieci nie wejdziecie do Królestwa Niebieskiego. Przed czym Jezus przestrzega nas, dorosłych?

III    s z c z e c i ń s k i    z a l e w    m y ś l i     www.fundacja –dom-rodzinny.org.pl

 

SYMPOZJUM „Mały książę. Ocalić dziecko w dorosłym” 

Zamek Książąt Pomorskich w Szczecinie,  27 listopada 2010      

 

Małgorzata Wałejko

…Jeśli nie staniecie się jako dzieci nie wejdziecie do Królestwa Niebieskiego.Przed czym Jezus przestrzega nas, dorosłych?

 

Dobra Nowina dla słabych

Fragment, o którego skomentowanie zostaliśmy poproszeni z ks. Maciejem Szmucem , jest Dobrą Nowiną dla wszystkich słabych. Przecież Chrystus stawiając za wzór dziecko, miał niewątpliwie świadomość wielorakiej słabości tego wieku – zwłaszcza w ówczesnym Izraelu, gdzie dziecko nie cieszyło się godnością, prawami i szacunkiem. Nauczyciel nie mówi: „Jeśli się nie staniecie jak grzeczne dziecko, to najlepiej wychowane, ze złożonymi rączkami w kościele, niewinne”, ale po prostu: „jak dziecko”. Jakie? Które broi, bywa nieposłuszne, usiłuje przekraczać granice, niecierpliwie żąda wszystkiego natychmiast, u którego zwykle emocje górują nad rozumem prowadząc do histerii. Które zachłannie chce dużo, jeśli nie wszystko i tylko dla siebie, i które potrafi odpłacać złem za zło.

Pan Jezus musiał o tym wszystkim wiedzieć – zwłaszcza, że w innych fragmentach Ewangelii przywołuje przykład „przymawiających”, krnąbrnych dzieci na rynku. Można więc śmiało wysnuć wniosek, iż dziecko stawiane za przykład oznacza, że przynależna mu słabość nie jest dla Mistrza problemem, że On nie wyklucza i nie potępia słabych; słabość i skłonność do zła – atrybuty dzieciństwa – nie przeszkadzają w wejściu do Królestwa Niebieskiego.

To bardzo ciekawe. Nie słyszymy: „Jeśli się nie staniecie doskonali i wolni od zła…” ale „Jeśli się nie staniecie jak dzieci”. Bóg dopuszcza słabość. Pozwala nam na słabość.

Mamy prawo być słabi.

Jest to więc zachęta do realizmu w myśleniu o sobie: do końca życia będzie w nas przecież ciemna strona, skłonność do zła. Zapewne coraz mniej, ale będzie.

A po wtóre słowa Chrystusa zachęcają do pogodnej akceptacji własnej słabości. Ona nie jest przeszkodą w wejściu do nieba. I w budowaniu społeczeństwa „głęboko ludzkiego”.

Świętość to pogodnie (i pokornie) przyjęta słabość

Refleksja nad istotą świętości pozwala dojść do wniosku, że utożsamianie świętości z doskonałością jest błędnym stereotypem. Doskonałość nie jest osiągalna.

Świętością jest nie brak słabości – lecz sposób, w jaki na swoją słabość reagujemy.A możliwe są dwa; pierwszy jest zwykle właściwy osobom dorosłym, a drugi dzieciom.

Pierwszy polega na zadręczaniu się swoim złem, upadkami i wadami. Nie umiemy sobie ich wybaczyć. Bardzo martwimy się, że dana wada wciąż powraca. Zaciskamy zęby, by ją wyeliminować, a porażka nas załamuje. Słabości zatem zniechęcają. Tego typu postawa skrywa pychę, czyli przekonanie i oczekiwanie, że jest się w stanie o własnych siłach wyzbyć słabości, stać się nieskazitelnym. Nie uznajemy się za człowieka nieodwracalnie słabego; ponieważ nie wierzymy, że Bóg mógłby nas takimi przyjąć.

Drugi sposób reagowania na swoją słabość, który możemy obserwować u maluchów, to nadmierne nieprzejmowanie się swoją słabością. Nie obciążanie paraliżującym poczuciem winy. Dziecko oswojone ze swoją słabością, nie boi się jej. Uznaje błąd, przeprasza, i już.

Skąd ta prostota? Z przeświadczenia, że ma nad sobą kogoś, kto zawsze przebaczy i pomoże, kogo miłość nie zależy od jego osiągnięć czy zachowania. Jednocześnie ze świadomości, że jest zależne i nie samowystarczalne – że potrzebuje pomocy (nie ma z tym problemu!) i pozwala sobie pomóc. Jego bycie w hierarchii „na samym dole” nie oznacza bycia poniżonym, ale zaopiekowanym i bezpiecznym. Taka postawa to pokora.

To prostoduszne uznanie, że „osobą, którą Bóg kocha czułością Ojca nie jest osoba, którą chciałbym, czy powinienem być. Jest to osoba, którą po prostu jestem”. (J. Phillippe) Akceptacja swojej słabości nie oznacza bynajmniej chęci grzeszenia, lecz jedynie zachętę do tego, by nie być przytłoczonym swoimi słabościami i byciem grzesznym – bo w pewien sposób mamy prawo być ubogimi, czyli tymi, jacy jesteśmy naprawdę. A Bóg się nami nie gorszy. W Jego spojrzeniu jest zawsze zaproszenie do świętości, większego dobra i piękna, jednak to spojrzenie, jak pisze Phillippe, nie wzbudza nigdy lęku, że jeszcze tego nie osiągnęliśmy, ani też presji, którą odczuwamy niekiedy pod spojrzeniem innych – że nie jesteśmy dość „dobrzy”.

Zatem Pan Jezus daje nam prawo do błędów. Można jednak się zaniepokoić, czy takie odkrycie nie spowoduje, że legnę w lenistwie, nie będzie mi się chciało zmieniać, pracować nad sobą… Wręcz przeciwnie! Czyż ktoś, kto zawiódł przyjaciela, zrobił mu świństwo, a usłyszy: „Nie musisz się zmieniać. Takiego właśnie cię kocham” – nie otrzymuje naraz skrzydeł u ramion, by z całego serca na miłość odpowiedzieć miłością i poprawą?

Wspomniałam, że zaakceptowana w nas słabość jest drogą nie tylko do nieba, ale także do „społeczeństwa głęboko ludzkiego”, idei tak bliskiej Organizatorowi spotkań na Zamku. Kto jest pogodzony z własnąkruchą kondycją, oswojony ze swoją słabością, jest zawsze pełen wyrozumiałości i współczucia wobec innych słabych. Nie ma w nim krztyny potępienia. Kto zaś swojej słabości nie toleruje, samodzielnie dąży do doskonałości, ten innych rozlicza bezwzględnie jak siebie, często niestety powołując się na autorytet Boga i Kościoła – z których miłosierdziem taka postawa nic wspólnego nie ma.

Zuchwałe branie

Następna cecha dziecięca, zresztą z poprzednimi powiązana, to bezpretensjonalna zdolność przyjmowania darmo. My, dorośli, bywamy skażeni kalkulowaniem typu „coś za coś”: na wszystko trzeba zapracować. Gdy coś cennego otrzymamy darmo, czujemy się nieswojo – niemal winni, niemal jakbyśmy to ukradli. Momentalnie zagłuszamy te niewygodne odczucia przymusem odwdzięczenia się. Wykazania się, zasłużenia, dowiedzenia, że jestem daru wart!

Tymczasem maluchy czerpią, przyjmują – chciałoby się powiedzieć – bezczelnie. Przygotowując to wystąpienie akurat karmiłam piersią córeczkę: dziecko do pewnego momentu tylko bierze, nic (świadomie) nie dając – wysysa z mamy pokarm, żąda zabawy, obecności, czasu, spaceru i wie, że to wszystko jest dla niego. Tylko to, że jest – staje się wystarczającym tytułem do tego, że wszystko mu się należy. Poza tym – ono… nie ma czym zapłacić.

W myśleniu religijnym utarło się, że to my musimy dawać dary Bogu – modlitwę, realizację przykazań i moralne życie. Wtedy będziemy święci i wtedy Bóg będzie z nas zadowolony i będzie się do nas uśmiechał. Na ludzką miłość też chcemy zapracować i często każemy innym zapracować na naszą. Dzieci upośledzone, np. z zespołem Downa, są dzisiaj masowo usuwane w 12 tygodniu ciąży (gdy usg już wykrywa wady chromosomalne) ponieważ nie będą miały czym zapracować na naszą miłość – ani ładną buzią, ani inteligencją.

Tymczasem Bóg kocha za nic; słabych jeszcze tkliwiej. Wszakże jadał i świętował z grzesznikami, poszedł na obiad do złodzieja Zacheusza zanim ten poczynił krok ku zmianie. A za wzór postawił nam pogardzane w Izraelu dziecko.

Być świętym i szczęśliwym oznacza zatem nie tyle dawać Bogu swoją doskonałość (tego nigdy nie zdołamy zrobić), ile łapczywie przyjąć miłość, która jest za darmo. Wkładać wysiłek w poznanie tej miłości – np. w Ewangelii.Modlić się o to. Bezczelnie i zuchwale wysysać z Boga pokarm. Ćwiczyć się w nie-rozpamiętywaniu własnych błędów. Przepraszam – i już. Bóg się cieszy, że jestem z Nim nawet upadając, a nie z tego, że nie upadam. Zwłaszcza, że można nie upadać, ale z Nim wcale nie być (jak faryzeusze).

Wtedy będziemy także darmo kochać innych – jak i sami poczujemy się kochani. Bóg zaspokoi nasz głód miłości do syta i nie będziemy już próbować żerować na innych.

Dziecięce bycie sobą

Naturalność jest kolejną cechą dziecięctwa, a wynika także ze świadomości i akceptacji własnej słabości. Nie udaję kogoś innego, nie kreuję swojego wizerunku. Jestem sobą, pokazuję słabość, nie ukrywam jej – ponieważ liczę na pomoc rodzica. Dorosły próbuje (musi) dać radę sam. Często udaje chcąc, by inni go dobrze postrzegali. Merton pisze, że remedium na ten „element sztuczności” naszego dorosłego życia stanowi cisza i proste bycie w obliczu Boga. Cisza konfrontuje prawdę o mnie z fasadą. Dochodzę do czystego „bycia”, także „bycia sobą”.

Otwartość

Wspominałam już, że dziecko się łatwo nie zniechęca. Presja rozwoju zasilana siłą ciekawości każe wciąż postępować. Wciąż świeże spojrzenie. Pozwala się formować, ponieważ nie kostnieje w postrzeganiu świata, nie obudowuje się stereotypami i schematami. Nie ma uprzedzeń, ukrytych kryteriów, łatwego osądzania innych, ciasnych idei, bo „życie mnie już nauczyło”. Wolne od urazów, krzywd i niewiary w lepszy świat. Sądzę, że jest to zaproszeniem dla nas, by wciąż stać nas było na nowy wysiłek w pracy nad sobą, bez rozpaczy powodowanej przeszłością. Byśmy, bez nudy i rutyny, umieli być ciekawi świata, w którym wciąż czeka tyle do odkrycia.

Rezygnacja z kontroli

Dorosłyżyją strachem o byt, o jutro, o karierę i sukces, zdrowie, majątek i bezpieczeństwo. Wiele energii traci na dreptanie wokół różnych dóbr, by nic nie stracić.

Dzieci są od tego wolne. One nie mają co stracić, bo nic nie mają lub inaczej – nie czują, by coś miały. Pan Jezus zachęca nas w Ewangelii – i tutaj, mówiąc o dziecku, i w przypowieści o liliach na polu – byśmy porzucili usilne trzymanie sterów kontroli nad własnym życiem i troski o siebie. Nie chodzi tu o zarzucenie rozsądnego zapewnienia sobie tego, co do życia potrzebne, ale o niemartwienie się. Wolność od stresu, lęku i nadmiernego skupienia na sobie, zamiast na innych. Przerzucenie trosk o dzisiaj i jutro na Boga.

Dziecko nie próbuje przecież kontrolować biegu wydarzeń i swego życia. Gdy rodzic mówi: „chodź, idziemy” – chwyta dłoń i idzie. Bez pytań: „a czy to dobre dla mnie? „ „a czy nic mi się nie stanie?” „A kiedy wrócimy?” Po prostu idzie.

Jak dziecko przyjmować wydarzenia, jakie niesie strumień życia; z ufnością. Dziecko poddaje się wyborowi przedszkola, szkoły czy miejsca zamieszkania. Ufa. Nawet gdy rodzinę spotykają dramaty.

Myślę, że dla nas może być to lekcja zaufania Opatrzności nawet gdy życie układa się inaczej, niż myślimy. Nietrzymania się kurczowo własnych pomysłów na życie, nie obrażania się, gdy dotyka nas trud. Ufać bez granic.

Po co?

Po pierwsze, by cieszyć się wolnością – radością i wewnętrzną swobodą. Słuchałam kiedyś w radio opowieści podróżnika, który zauważył, że dzieci w biednych dzielnicach Indii bawią się bardziej radośnie i beztrosko niż mali Europejczycy. Ci ostatni kontrolę nad swoim życiem i bytem przejmują przedwcześnie. Reklama generuje im sztuczne potrzeby. Czują się nieszczęśliwe, gdy nie mają MP3, czy nowego modelu komórki. A dzieci w Indiach nie dbają nadmiernie o siebie; są nasycone drobiną chleba, obecnością mamy i możliwością zabawy.

A po drugie gdy nie będziemy angażować wszystkich naszych sił w obronę siebie, zachowamy wciąż przestrzeń w sercu na miłość bliźniego, gdzie nie będziemy skupieni na sobie, ale na innych.

*             *             *

O paradoksie – postawa dziecięctwa prowadzi nas ku dojrzałości, nie tylko ewangelicznej, ale także osobowościowej i psychologicznej. W kluczu duchowym wszystko sprowadza się do pokory i pychy; dziecko nie ma w sobie skłonności do pychy, która jest korzeniem wszelkiego grzechu.

 

Małgorzata Wałejko

 

 

Dziękuję Lili Schaetzl za inspiracje i pomoc.

 

 

 

 

Brak możliwości komentowania.