Dziecko obecne w akcie twórczym artysty

III    s z c z e c i ń s k i    z a l e w    m y ś l i     www.fundacja –dom-rodzinny.org.pl

 

dr Piotr Klimek, Akademia Sztuki w Szczecinie

konferencja:

Dziecko obecne w akcie twórczym artysty

 

Zdecydowana większość mojej twórczości muzycznej to muzyka teatralna/jakieś 90%/. Przeważający jest w niej udział muzyki, którą piszę z myślą o najmłodszej widowni – zebrało się dotąd około 60 ilustracji muzycznych do dziecięcych spektakli. Pozwólcie Państwo, że zacznę swoje wystąpienie od cytatu z „Małego księcia”: „Wszyscy dorośli byli kiedyś dziećmi, choć niewielu z nich o tym pamięta”.Ta myśl towarzyszy mi od dość dawna. Sam nigdy nie byłem dynamicznym dzieckiem. Archetyp dziecka takiego jak Emil ze Smolandii czy Pippi Pończoszanka albo Tolek Banan był mi zupełnie obcy w okresie mojego dzieciństwa. Byłem bowiem dzieckiem „zatopionym” w książkach, stroniącym od gry w piłkę na podwórku, uciekającym z salonu podczas emisji filmu wojennego, kiedy słychać było odgłosy strzałów – taki „stary-maleńki”. Mówię o tym Państwu, by zburzyć na samym wstępie tezę o mojej domniemanej tęsknocie za awanturniczą młodością , bo takowej nie było. Miałem wspaniałe , spokojne dzieciństwo, żadnych traum, żadnych rozstań, mnóstwo miłości. W swoim życiu dorosłym nie potrzebowałem rekompensować dzieciństwa, skoro je miałem we właściwym czasie.

Przyszło mi stanąć „oko w oko” przed najszczerszym z widzów czyli w dziecięcym teatrze. Moją jedyną nadzieją, żeby przetrwać do końca spektaklu była konieczność odszukania samego siebie sprzed kilkudziesięciu laty! Dziecko, które odbiera sztukę czasami powie, że to jest nudne; czasami powie, że to jest brzydkie. Moja trzyletnia córka czasami mówi: „nie podoba mi się”. Ale zazwyczaj  epicentrum obcowania dziecka ze sztuką objawi się tym, że o wiele wcześniej niż zwykle oznajmi nam, że: „chce mi się siusiu”, albo zapyta nas w połowie kluczowej sceny: „tato kiedy będą reklamy?”. To są te chwile, kiedy mały odbiorca wyciąga tępy ale ogromny miecz wymierzając go w  sam środek klatki piersiowej …każdego twórcy.To oznacza, że my dorośli twórcy nie zdaliśmy egzaminu przed dziećmi. Każdy z artystów tworzących dla dzieci pragnie na premierze nowej sztuki usadowić się nie w pierwszym rzędzie ale gdzieś pod koniec widowni, aby móc czynnie odbierać jej puls, móc wsłuchać się „na gorąco” w dziecięce reakcje. Podczas przerwy w spektaklu my -twórcy też zachowujemy się dziwacznie, dopytując z kolei, co było nie tak.

 To jest doświadczenie dalekie od odbioru sztuki przez osoby dorosłe. Odbiór sztuki przez dorosłych jest bardzo przefiltrowany maską, pozą, kostiumem uczestnictwa w czymś, co z założenia ma być albo udane, albo wysokie, albo bardzo ambitne. To uczestnictwo silnie podyktowane naszym „byciem dorosłym”, naszą maską, którą założyliśmy na czas odbioru sztuki tak, że –wyłączając zawodowych krytyków, którzy potrafią „obsmarować” konkretne dzieło artysty- nie możemy wyjść poza  schemat poprawnej oceny. A jeżeli nawet zdobędziemy się na szczerość, to bardzo trudno odróżnić nam szczerą wypowiedź osoby, która mówi nam, to co naprawdę myśli od tej dyplomatycznej, grzecznej.

Mój pierwszy spektakl w życiu opracowywałem muzycznie w roku 1991 razem ze Zbyszkiem Niecikowskim i nosił tytuł ….chyba  „Gwiazdka kota Filemona”. Jako młody kompozytor popełniłem wówczas wszystkie możliwe błędy na jakie może się zdobyć właśnie nowicjusz, tworząc muzykę na „dziecięcych” brzmieniach za pomocą maksymalnie naiwnych i dziecięcych środków wyrazu.Skutek był taki, że dorośli widzowie byli zachwyceni, tak bardzo podobała im się ta muzyka w spektaklu, że mieli łzy w oczach. Zapytane o to samo dziecko uczestniczące w spektaklu nie miało zielonego pojęcia, że w oglądanym przez siebie spektaklu była jakakolwiek muzyka. Mając za sobą kilkadziesiąt realizacji dziecięcych spektakli spokorniałem. Dziś wiem, że poważne traktowanie dziecka -niektórzy mówią: dorosłe traktowanie- a nie „podszycie dzieckiem” przez artystę, jest podstawowym warunkiem szczerego dialogu z małym widzem. Autentyczna próba odnalezienia dziecka w sobie przed procesem twórczym, dialog z tym dzieckiem jest niezbędny. Ja to robię czasami przez autocytat, czasami przez obserwację swoich dzieci czy dzieci moich przyjaciół, ale zdecydowanie bez udawania. Sposób w jaki podchodzimy jako artyści do dziecka sepleniąc, zdrabniając słowa, nakładając tę gombromowiczowską „pupę” na twarz przypomina sytuację w której Polak z Niemcem mieliby się porozumieć uciekając do stereotypów narodowych. Niemiec upiłby się wódką i ukradł samochód, a Polak założył krótkie spodenki, kapelusik i trzymając kufel w ręku zaczął jodłować. To jest ta  forma dialogu z małym dzieckiem w którym robimy śmieszne, kolorowe rzeczy próbując stać sie takim małym dzieckiem. Dorosłym się wydaje, że tak właśnie myślą małe dzieci.

Pierwszym kluczowym momentem w podejściu do aktu twórczego mając przed sobą małoletniego odbiorcę jest nawiązanie dialogu z dzieckiem w sobie; tego artysta nie może przegapić.

Drugim niezbędnym   warunkiem –nie wiem czy nie ważniejszym- jest to, że sam proces tworzenia winien dostarczać artyście tyle radości, tyle zabawy, ile w założeniu chce on dostarczyć swojemu odbiorcy! Innymi słowy, jeżeli ja cierpię i męczę się podczas pracy nad piosenką, spektaklem teatralnym, nad ilustracją muzyczną, to jestem przekonany w stu procentach, że to „cierpienie” przełoży się przynajmniej na obojętność mojego odbiorcy, o ile nie dojdzie do głosu zniecierpliwienie czy wręcz niechęć do dzieła artysty. Odkryłem to z grupą muzyków z którą współpracuję od lat, że o ile sami nie bawimy się świetnie, jeżeli nas samych ta muzyka „nie kręci”, jeżeli nie słuchamy jej potem sobie w samochodzie, jeżeli nie dorzucamy nowych pomysłów następnego dnia i nie zostajemy dłużej niż zaplanowaliśmy, że fajnie „nam idzie”; jeżeli nie ma takiej energii w trakcie procesu twórczego, to nie ma szans na to, by nasz odbiorca odczuł na scenie choćby ułamek tego, co działo się uprzednio w studio.Widząc muzyka, który dobrze się bawi niektórzy traktują z przekąsem, albo wręcz z zarzutempod adresem naszej grupy zawodowej. My-artyści musimy sie dobrze bawić, by państwo jako odbiorcy przynajmniej w jakiejś części to odebrali. W innym przypadku „cierpienie” twórcy przekłada się na „cierpienie” odbiorcy… .

 

Trzecią równie istotną sprawą towarzyszącą w procesie twórczym, którą odkryliśmy z grupą innych twórców: reżyserami, choreografami, grupą aktorską jest otwarcie na dziwaczność. Jesteśmy mocno skupieni na swoich kulturowych przyzwyczajeniach na tym jak powinniśmy się zachowywać, jak powinniśmy wyglądać, co wolno, a co nie uchodzi. Gdy te granice „niewłaściwości  zachowań” są u dorosłych daleko przesunięte, to  tracimy zdolność porozumienia z dziećmi. Im bardziej usztywniamy sie w tym naszym „porządnym” zachowaniu, tym bardziej zaczynamy być niezrozumiali dla dzieci. Im „grzeczniejszy” jest spektakl teatralny realizowany dla dzieci, tym szybciej dzieci pytają : „kiedy będą reklamy?”. Im bardziej jest dziwaczny, „pojechany”, nietypowy w odniesieniu do zachowań codziennych, tym bardziej jest akceptowany przez dzieci. Przełamywanie „podszycia dorosłym”-w rozumieniu gombromowiczowskim-w spotkaniu z dzieckiem jest warunkiem koniecznym , by dzieło artysty stało się przyswajalne przez dziecko. Posłużę się przykładem spektaklu przygotowanego wspólnie z kolegą przed dwoma laty w Szczecinie pt.”Pipi Pończoszanka”. Zastosowaliśmy kilka pomysłów nie stosowanych w teatrze dziecięcym, m.in.występował na scenie zespół rockowy grający na żywo, mocną punkową wręcz muzykę, użyliśmy w dialogach języka dorosłych. Jednocześnie przyświecała nam myśl, która stała się kanwą tego spektaklu. „Pipi Pończoszanka” stała się symbolem anarchii w świecie bajek; nasza bohaterka ciągle pyta: „Ale dlaczego ja mam się tak zachowywać?”, „Po co to jest?”. Odpowiedź: „Bo tak jest w zwyczaju, taka jest tradycja” naszej bohaterce nie wystarcza. Stawianie ciągle nowych pytań, kwestionowanie pewnych utartych postaw społecznych stało się pdstawą do stworzenia spektaklu o dziewczynce, która zachowuje się niegrzecznie i jest z tego powodu bardzo szczęśliwa. To jej niegrzeczne zachowanie da się zrozumieć, ponieważ ma ona własną filozofię życia , która jest równoważna tej filozofii oficjalnej, świata dorosłych. Spektakl ten odniósł niewątpliwy sukces; zaczął być przenoszony na sceny teatrów w Polsce, a ostatnio za granicą /premiera w Rydze/. Zrobiło się o spektaklu głośno, że taki obrazobórczy. A dzieci reagują na tym spektaklu w bardzo ekspresyjny sposób.W połowie drugiego aktu zaczynają wskakiwać na krzesła, tańczą; znam przypadki  wdzierania się dzieci na scenę; zdarzyła się sytuacja, kiedy dziecko stanęło na środku sceny krzycząc: „Rozwalić teatr, rozwalić teatr!”. Ja mam łzy w oczach, bo wiem że dziecko w taki, a nie inny sposób odbiera „energię” tego spektaklu. Ale dorosli myslą już o tym inaczej…Widziałem przypadki rodziców, którzy sciągali swoje rozbawione dzieci z krzeseł, wyciągali je z sali teatralnej na zaplecze pomstując na ich zachowania. Zdarzyła sie też sytuacja, że dzieci „dotrwały” do końca spektaklu, ale prowadząca je siostra zakonna zażądała, by pospiesznie wyszły z sali w trakcie trwania końcowej owacji  widowni. Najpierw dorośli pragną do dzieci dotrzeć; kiedy już uda im się  nawet zbliżyć do tego „środka”, to zaczynają się tej sytuacji po prostu bać…

Przy okazji przygotowywania się do tej tej konferencji odkryłem jeszcze inny poziom świadomości tego wewnętrznego dziecka w dorosłym, tego „dziecka we mnie”, które się dobrze bawi , kiedy ja tworzę z myślą o innych dzieciach. To jest poziom, który przeczuwałem i lękałem zarazem, dopóki nie odkryłem  go w kontakcie ze swoimi dziećmi, że jest to cudowna forma porozumienia. Na czym to polega? Wiecie Państwo, rozważamy dziś na zamku, na poważnie różne aspekty ocalenia dziecka w dorosłym, padają mądre słowa. Jesteśmy przekonani jak osiągnąć ten cel. Na poziomie intelektualnym panuje między nami zgoda, że „dziecko w dorosłym” jest skarbem, który warto pielęgnować. Chciałbym zapytać Państwa: kiedy ostatni raz sami bawiliście się dla własnej przyjemności z dzieckiem w piaskownicy? Postawiliście udaną „babkę”?Kto z Państwa bawił się ostatnio klockami lego; sam, nie z powodu konieczności?Który z panów wyciągnął w ostatnim czasie z szafy kolekcję swoich resoraków? A kolejkę elektryczną?- czy wszystkie zostały już sprzedane na Allegro?Kiedy ostatnio przełączyliście kanał TVN24 na kanał z kreskówkami?Mógłbym mnożyć podobne pytania-zadaję je w konkretnym celu. Mamy do czynienia z grupą osób, która ma określone aspiracje. Jestem przekonany, że każdy z Państwa ma wysoką świadomość życia kulturalnego; jesteście tu nieprzypadkowo. Jesteście bardzo zorientowani w aktualnej kulturze.Co zbiera Maka-Taka i czym zajmuje się zawodowo? Czy znacie państwo atrybuty wszystkich Teletubisiów?/tu pada grad podobnych pytań do publiczności…/np. Kot w butach-jak oceniacie państwo jego decyzje i metody z moralnego punktu widzenia?Czy to postać negatywna czy pozytywna? Jak miał na imię tata Pinokia?Jak podoba się państwu tata Jasia i Małgosi? itd.,itp.Wiecie państwo to są pytania ze współczesnej, dziecięcej kultury masowej – co my dorośli, wykształceni ludzie mamy w tym względzie do powiedzenia? Wydaje nam się to nie istotne? A ta cała nasza wiedza wyniesiona z dorosłego świata kultury masowej – czym się od tamtej różni jakościowo?

Chciałbym zwrócić państwa uwagę na jeszcze jeden element dziecięcej postawy, który dorosłym często umyka- to ciekawość świata. Ciekawość świata to taki talent , który otrzymujemy gdzieś na początku naszej życiowej drogi i powoli go gubimy.

Po „przetrawieniu w sobie” tych powyższych aspektów, istotnych dla zachowania postawy dziecka będziemy jako dorosli –taką mam nadzieję- w miarę gotowi do dialogu z własnymi dziećmi jak i dzieckiem „w sobie”. Moje zajęcia ze studentami pierwszego roku uczą mnie znacznie więcej niż te z tymi samymi studentami piątego roku; są zdecydowanie bardziej twórcze. Mam wrażenie, że podczas procesu dydaktycznego moi studenci stają się „lepsi” ode mnie, tracą przy tym twórczy entuzjazm, altruizm, optymizm, nadzieję. Tracą także naturalną pokorę dziecka wobec rzeczy, które ich przerastają. Wzamian być może niczego się nie boją, nie dają się wykiwać. Ale nie wejdą do piaskownicy, nie założą niebieskiej czapki, a nawet –co jest bardzo smutne- wstydzą się zaśpiewać w miejscu publicznym. Dla mnie osobiście jest to zbawienne- dostaję od losu przestrogę w moim dorastaniu: może ze mną też coś podobnego się dzieje? Nie wiem czy jest to zbawienne dla nich. Doszedłem tym sposobem do konkluzji dla ilustracji której posłużę się cytatem Saint-Exupery`ego: „Dorośli śpią w wagonach albo ziewają. W tym czasie dzieci przyciskają noski do okien.” . Życzę państwu aby się wasze nosy nigdy od tych okien nie odkleiły.

 

Piotr Klimek

Brak możliwości komentowania.