Panel dyskusyjny

III  szczeciński zalew myśli                                                      www.fundacja-dom-rodzinny.org.pl

Panel dyskusyjny – podsumowanie: między komunikatem a rozmową; swobodą a kontrolą; łagodnością a efektywnością, przemocą

Prowadzenie: Beata Kropidłowska, Stowarzyszenie „Warto Być”

Uczestniczka I:  Z wielką przyjemnością wzięłam udział w tym spotkaniu po raz pierwszy – pojawiły się we mnie pytania wykraczające poza temat główny. Mam nadzieję, że dojdą one do głosu w następnych spotkaniach. Na wszystkich radach, szkoleniach pracowniczych  mówi się w kółko o treningu interpersonalnym i o tym jak się ustawić: czy … ma być w formacie A4 czy A6, czy wolno trzymać rękę w kieszeni czy nie?, kto komu ma patrzeć i gdzie?, jaki jest nasz horyzont poznawczy? Może warto zamiast tego byłoby po prostu powiedzieć sobie jak normalnie usiąść i porozmawiać… Może nauczyć się w ogóle rozmawiać? Żyjemy w świecie obrazkowym –wysyłamy sobie smsy z uśmiechniętymi buźkami-obrazkami typu: „lubię cię”, „kocham cię”, a brakuje nam realnych kontaktów ze sobą. Problemem dzisiejszego świata jest słowo. Z biblijnego punktu widzenia słowo było początkiem. Okazuje się, że słowo jest niesamowitym nośnikiem: może budować ale i rujnować. Świat dziecięcy to jest właśnie świat słowa – dziecko uczy się wszystkiego od początku, tworzy nową fizykę, zachwyca się światem i uczy nas dorosłych na nowo tego zachwytu. Wszyscy Państwo, którzy byli lub są rodzicami znają taką sytuację, gdy dziecko wyciąga ręce ku czemuś – na co my w ogóle nie zwracamy uwagi- i wpada w zachwyt;  nazywa „to” po swojemu. Dziecko uczy nas na nowo języka.Komunikujemy się ale w sposób sztuczny, stereotypowy. Warto spotykać się, żeby przypomnieć sobie , że istnieje rozmowa. Mamy filozofię dialogu, którą na gruncie polskim twórczo rozwinął ks.Tischner . Mówi ona , że najważniejsze w życiu ludzi jest spotkanie. Spotkanie bywa owocne, jeśli obok naszego „ja” dopuszczamy do głosu także „ty” adwersarza; kiedy rezygnujemy z dominacji. Sądzę, że „klimaty” tego typu spotkań jak to dzisiejsze zamkowe, należałoby przenosić wszędzie tam, gdzie jesteśmy. W kuluarach dzieliłam się z uczestnikami myślą, iż na gruncie swojej pracy/uniwersyteckiej/ warto rozmawiać z innymi o tym: jak rozmawiać?Dziecko rozmawia bez ograniczeń. Z czasem podporządkowuje się dorosłym, którzy mu nieprzerwanie komunikują: tego nie rób, na to nie patrz, tego nie dotykaj!Komenderujemy a nie rozmawiamy ze sobą! Musimy wrócić do tego, co było pierwotne czyli do rozmowy.

ks.Robert Więckowski: Często myślimy , że dzieci są wolne od kontroli, a my dorośli mamy za dużo tej kontroli. Są modele wychowania , które akcentują spontaniczność, swobodę dziecka oraz inne wskazujące na niezbędność dycypliny . Mam do Pani pytanie: Jak to jest z tą kontrolą w wychowaniu?

UczestniczkaI:    Kontrola jest jakościowo „ciężkim” słowem, bo od razu wywołuje szereg negatywnych skojarzeń: sprawdzać, dotykać, ciągle oglądać. Problem współczesnego wychowania dzieci leży w tym, że owszem, moglibyśmy „odejść” od kontroli ale dopiero wtedy, gdybyśmy „zamiast” zaczęli kierować się w wychowaniu  rozumną miłością, opieką, świadomym macierzyństwem, poczuciem odpowiedzialności. Ja bym zastąpiła słowo kontrola porządkiem biologicznym, który jest dziecku niezbędny. To jest kwestia wypoczynku, jedzenia, czasu zabawy, rozmowy i takiego porządku: co mi wolno a czego nie. Jeżeli dziecko jest świadome dlaczego rodzic tak z nim postępuje jest łatwiej mu się z tą decyzją pogodzić. Dziecko  zupełnie inaczej się rozwija, kiedy ma wyznaczony określony czas na zabawę , wypoczynek, jedzenie, rozmowę. A jakże inaczej funkcjonuje dziecko, które nie wie o której wróci dzisiaj matka do domu, o której położy się dziś spać. Dobre stereotypy wychowania oparte na biologicznym porządku są w tej kwestii wskazane.Nie jestem jednak przeciwniczką kontroli. Kiedy mój syn wrócił kiedyś około drugiej w nocy do domu, a ja ledwo patrzyłam już na oczy, skierował się jednak do mojego pokoju. Wychowałam go tak , że stale ze sobą żeśmy rozmawiali i to przyzwyczajenie w sytuacjach konfliktowych stanowiło  dla nas obojga koło ratunkowe.Trzeba stale swoje dziecko „słuchać”, bo może się zdarzyć, że ono drugi raz ze swoim problemem do nas nie przyjdzie. Może to, że mamy dzisiaj takie problemy z dobrym wychowaniem dzieci wynika z tego, że we wczesnym dzieciństwie zabrakło biologicznego porządku w dziennym rozkładzie zajęć dziecka? Trudno mi jednoznacznie określić swój stosunek do kontroli obecnej w wychowaniu: jestem po prostu za rozumną, zrównoważoną kontrolą. 

Marcin Gajda-prelegent:   Ja bardzo lubię słowo: kontrola używane w kontekście świadomego rodzicielstwa. Nie wyobrażam sobie, żeby kontrola nie funkcjonowała w relacjach rodzic-dziecko. Kiedy idziemy ulicą, ciemną nocą i dostrzegamy policjanta, który sprawuje kontrolę, czujemy sie od razu bezpieczniej. Tak więc kontrola daje dziecku poczucie bezpieczeństwa. Bez kontroli dziecko czuje się niepewnie. Uważam, że koncepcje pedagogiczne idące w kierunku wyrugowania kontroli w sprawowaniu funkcji rodzicielskich są absurdalne. Moim zdaniem,  gdy dziecko ma jasno ustawione granice, jego poczucie bezpieczeństwa  wzrasta. To jest istotny powód obecności kontroli w procesie wychowania . Często powtarzającym, się błędem ze strony rodziców jest  mieszanie czasu kontroli z czasem towarzyszenia dziecku!Problem polega na tym, że rodzic „uruchamia” swoje funkcje kontrolne, kiedy jest w tzw.”dobrym czasie” ze swoim dzieckiem. Kiedy dziecko poszło do kina z rodzicami, to rodzic nie powinien w tym czasie wywoływać tematu: no a jak tam u ciebie z lekcjami na jutro?Nie powinniśmy przytłaczać dziecka kontrolą, której nikt tak naprawdę nie lubi. My dorośli też nie lubimy być kontrolowani.

Elżbieta Linartowicz-uczestniczka II: Spotykam się często z sytuacją kiedy rodzic inwigiluje swoje dziecko zaniepokojony jego zachowaniami. Zastanawiam się czy to dobrze? Czy dziecko nie ma prawa do intymności, własnej tajemnicy? Czy może dłuższe przebywanie z dzieckiem daje nam dopiero prawo do jego oceny?

M.G.:Trzeba odróżnić kontrolę od inwigilacji. Niejednokrotnie spotykam w gabinecie rodziców, którzy inwigilowali swoje dziecko, np.przyłapując je na masturbacji i pytali mnie co z tym fantem mają zrobić. Albo są rodzice, którzy śledzą smsy swojego dziecka, a potem stają bezradni, bo nie wiedzą jak się zachować z tą wiedzą.

Uczestniczka III: Na ile dziecko jest świadome swoich słabości?

M.G.: Słabość jest pojęciem duchowym i jako takie wymyka się jednoznacznym ocenom.

Prowadząca Beata Kropidłowska: Czy ktoś z państwa chciałby włączyć się do tej dyskusji?

M.G.: A ja pozwolę sobie na mały ”numer”. Nie ma tutaj Arka, organizatora tego spotkania /odwoził w tym czasie na dworzec prelegentkę!/ więc tym śmielej mogę zapytać: co zrobił takiego podczas tego sympozjum, co zupełnie nie pasuje całkowicie do tego co tu się działo i mówiło? /konsternacja na sali/. W programie tegorocznego /2010/sympozjum czytamy”Tęsknimy za takimi relacjami w społeczeństwie w których drugi człowiek liczy się najbardziej. Jeśli wyścigi, konkursy, parcie do sukcesu i uznania muszą być koniecznie obecne w życiu społecznym, to może zaczniemy traktować je przynajmniej „z przymrużeniem oka” jako przykrą konieczność? Wiadomo, że wyzbycie się ducha rywalizacji ma swoją cenę, nie przychodzi od razu i za darmo!…”.

Iwona Kępisty, rodzic -prelegent: To zależy od podejścia do konkursu/nawiązanie do konkursu plastycznego pt.”Co widzisz?” , który toczył się w trakcie trwania sympozjum i został  „rozstrzygnięty” skromnymi nagrodami/.

M.G.: Chcę powiedzieć, że nagradzanie prac niesie ze sobą przemoc!

Uczestniczka IV: Dlaczego?

M.G.:  Jeśli w odniesieniu do stanu dzisiejszej pogody użyjesz  sformułowania: „Dzisiaj jest piękna pogoda”, to stosujemy wobec innych delikatną przemoc narzucając swój punkt widzenia. Ty możesz lubić taką pogodę i masz do tego pełne prawo, ale obok ciebie jest ktoś kto takiej pogody nie lubi. Użyłeś bowiem zdania, które zmusza do wewnętrznej polemiki. Gdybyś użył zwrotu: „Podoba mi się ta pogoda” to posłużysz się sformułowaniem pełnym łagodności. Ktoś o kruchej konstrukcji  wychodząc z tej sali po konkursie może skwitować swój stan np. w taki sposób: „Ja nigdy w życiu nie wygrałam żadnego konkursu i od razu wiedziałam, że tak będzie”.

Halina Różanek-uczestniczka : Myślę,że uciekanie się do formy konkursowej to uleganie pewenej modzie, zwyczajowi. Nie widzę w tym nic złego, zwłaszcza, że pan Stuetz jako przewodniczący jury zgrabnie to poprowadził.

– M.G : Pomyślałem sobie w trakcie trwania sympozjum, że ten konkurs to taki koń trojański skierowany przeciwko duchowi Małego Księcia. Z kolei dobrze, że takie sympozja się odbywają , bo mogą nas wyrywać z tego systemu efektywności w którym większość z nas funkcjonuje na co dzień. Małym dzieciom nawet do głowy nie przyjdzie coś takiego, żeby nastawiać się w swoim działaniu na efekty.

-I.K.: To nieprawda, bo dzieci bardzo lubią konkursy!

– M.G.: Ale do pewnego wieku dzieci nie pomyślą o konkursie. To co widzą w mediach : nieustający plebiscyt konkursów nastawionych na efektywność, to są pomysły świata dorosłych.

– I.K.: Mam pięcioro dzieci i jak sięgnę pamięcią , to towarzyszyły im stale konkursy. Nie pamiętam już do jakiego okresu miało to miejsce. Konkursy na pewno stymulowały ich rozwój. Nie potępiałabym więc tak mocno idei konkursów;  jest w nich też coś dobrego.Kiedy sama uczyłam w szkole to też odwoływałam się do formy konkursowej ; to dynamizowało całą lekcję.

-M.G.: Będę bronił bezbronności. My patrzymy na konkursy z punktu widzenia tych, co widzą dla siebie szansę wygranej. Ja chciałbym spojrzeć na konkurs z punktu widzenia tych, którzy są krusi i z powodu konieczności uczestnictwa w rywalizacji przeżywają nieusuwalną traumę. Dzieci, owszem lubią się ścigać ale część dzieci w trakcie tej rywalizacji „znika” nam z pola widzenia.

– Uczestniczka V: W konkursie ważna jest również atmosfera, aby wszystko toczyło się w duchu fair play. To uczy wrażliwości także tych „liczących się” w konkursie.

B.K.-prowadząca:  Żałuję , że nie ma tu z nami organizatora-Arkadiusza Więcko, bo wyraźnie zarysował się  istotny wątek dotyczący konsekwencji postrzegania świata w kategoriach efektywności. Być może jest to sygnał do pójścia w tym kierunku przy okazji kolejnego naszego sympozjum na Zamku.

– Katarzyna Ciesielska-prelegentka: Może potrzebujemy zobaczyć, że każdy z nas nosi w sobie coś niepowtarzalnego a zarazem cennego, co może ofiarować drugiemu? Nie musimy być zaraz uzdolnionym matematykiem czy muzykiem , żeby zostać zauważonym. W zdrowej  rodzinie na co dzień nie robi się nic nadzwyczajnego: członkowie obdarowują siebie nawzajem tym co „mają” bez potrzeby uciekania się do konkursów. Nie ma między nimi „zwycięzców” ani „przegranych”; wszyscy są w czymś „dobrzy” i tym sie ubogacają. Nie muszą co róż udowadniać swojej wyjątkowości; po prostu się kochają. Chodzi o stwarzanie wokół siebie takiej atmosfery, żeby każdy człowiek  czuł się przy nas kimś wyjątkowym i kimś kto jest najważniejszy.

Anna Dorożyńska-uczestniczka: Kiedy weszłam na salę i zobaczyłam uczestników zajętych rysowaniem – spodobało mi się to, poczułam się mniej skrępowana. Pomyślałam: ktoś zaprasza mnie nie tylko do słuchania innych ale także oczekuje ode mnie samej zaangażowania! Być może, gdybyśmy się zatrzymali na samych rysunkach i zaczęli się nimi dzielić, niepotrzebne okazałyby się  rozstrzygnięcia i nagrody. Mam wrażenie, że Arkowi pewnie o to chodziło najbardziej; sam konkurs był w tym przypadku drugorzędną sprawą, choć „wyszedł” z Arka w tym momencie „dorosły”. Coś nas połączyło ze sobą za sprawą tego rysowania i to było znacznie ważniejsze. Zobaczyłam jak bardzo się ze sobą różnimy – każdy inaczej popatrzył na te same dwie kreski/motyw wyjściowy do uzupełnienia przez uczestników konkursu rysunkowego/, a zarazem mamy coś wspólnego.

– Uczestniczka VI:  Ja chciałabym pobronić , mimo wszystko, samej idei konkursu.Dorośli też potrzebują potwierdzenia swoich talentów, kiedy są dopiero na etapie ich odkrywania.Wtedy myślą sobie: ktoś mnie jednak zauważył, ktoś mnie dostrzegł! Myślę, że dobrze się stało, iż to nasze rysowanie zakończyło się konkursem.

Zakończenie debaty /głos organizatora sympozjum post factum/

Arkadiusz Więcko – organizator sympozjum : Choć w sposób spóźniony, czuję się jednak wywołany do tablicy i chętnie się włączę w tok Państwa dyskusji, której centralna oś zarysowała się wokół sprawy sensowności konkursów. Dlaczego przygotowując to  spotkanie w duchu nie autorytarnym – zgodnie z przesłaniem Szczecińskiego Zalewu Myśli- pozwoliłem sobie na …formę rywalizującą czyli konkurs? Mało tego, zadbałem o jury i atrakcyjne nagrody! Jak to się ma do wyrażonego w przesłaniu  tegorocznego sympozjum zdania dystansującego się od ducha wyścigów, parcia do sukcesu, uznania?                                                                                                                                                     Ano właśnie, błogosławione przypadki! Pomysł by uczestników sympozjum zaprosić  do rysowania chodził mi po głowie od dawna. Myśl aby „ubrać” go w konkursowe ramy przyszła w ostatniej chwili…  . Może sprawił to lęk, że dorośli mogą odrzucić taką zbyt infantylną –ich zdaniem-  propozycję? Perspektywa nagrody budziła nadzieję na „przełamanie oporów” : nieśmiałości, obciachu.  Przybierając utarte, konkursowe ramy, spróbowaliśmy nadać im nową treść, zaznaczyć dystans, nie identyfikując się z konkursowymi imponderabiliami. Stąd zaproszenie do jury obok znanego artysty /Timm Stutz/ – Agnieszki Hajdukiewicz,  nieznanej szerzej /przynajmniej narazie/studentki czy  Ewy Maciukiewicz -osoby niepełnosprawnej intelektualnie. Stąd, mimo obecności  nagród, werdykt jury był daleki od tzw. profesjonalnych standardów. Chodziło  raczej o dobrą, rysunkową zabawę i powrót wyobraźni do własnego dzieciństwa – uruchomienia na nowo śmiałej, nieskrępowanej kanonami dorosłości,  wyobraźni. Jeśli jednak „niesmak” u naszego gościa, Marcina Gajdy pozostał, to się nie dziwię . Sam też wolałbym przebywać w świecie w którym nie ma  potrzeby udowadniania czegokolwiek poprzez rywalizację. Póki co w takim, a nie innym świecie przyszło nam żyć i nie wiem czy kiedykolwiek –zważywszy na ludzką naturę- uda się tę „przypadłość” z życia społecznego wyeliminować. Ja mam to szczęście, że przyjaźniąc się od lat z osobami upośledzonymi  doświadczam na co dzień tej „atmosfery” za którą tęskni Marcin Gajda i wiele innych osób.                                                                                                                                    Na koniec podzielę się tym jak wspólnoty  „Wiara i Światło” rozwiązują  „problem” rywalizacji podczas obozowych olimpiad z udziałem osób niepełnosprawnych intelektualnie. Olimpiada kojarzy nam się z walką o medale i sportową -ale jednak! – rywalizacją, gdzie obok zwycięzców stają zawsze  przegrani. Okazuje się , że można brać udział „w wyścigach”, ale jednocześnie pozostawać wolnym od „chorych” ambicji.Dla kogoś takiego jak Danusia, osoby niepełnosprawnej intelektualnie i fizycznie  /na wózku, z deficytami w sprawnym poruszaniu rękami/ ,  przyjaciele wymyślili  specjalną konkurencję : rzut oburącz piłką do ustawionego  w „przyjaznej” odległości, kosza na śmieci. Sprawniejsi rywalizowali pod „prawdziwym” koszem do gry. Piotrek, mężczyzna z autyzmem doczekał się „swojej” konkurencji w postaci wystrzałów z ulubionej, plastikowej  armatki i był tu bezkonkurencyjny/sam jeden/! Słodkie nagrody i dyplomy otrzymali wszyscy bez względu na zajęte miejsce!                                                                                                                       To my – organizatorzy tak naprawdę, prowadząc imprezę, decydujemy jakiego charakteru nabierze konkurs – czy będzie traktowany „na serio” czy „z przymrużeniem oka”? Będzie okazją do „wywyższenia” jednych poprzez wskazane miejsce i nagrody, a „zdołowania” drugich poprzez brak dla nich miejsca na podium i nagród czy też pozwolimy na „zaistnienie”wszystkim uczestnikom konkursu? Nie mam złudzeń, że świat „karmi się”  sukcesem, efektywnością, uwielbia wyławiać nieprzeciętne talenty i takie osoby kreować, nagradzać, hołubić. Można jednak ten trend pozytywnie ukierunkować – na słabych!! Wymaga to oczywiście wysiłku kontemplacyjnego namysłu i cywilnej odwagi!                                                                                                                     Na koniec podzielę sie prawdziwą historią o zabarwieniu  anegdotycznym , która będzie dobrym podsumowaniem tego o czym mówimy.                                                                                                          Zobaczcie Państwo jakie zamieszanie w świecie nauki wywołała niedawno decyzja wybitnego, młodego matematyka rosyjskiego z Sankt Peteresburga, który odmówił zacnej , amerykańskiej fundacji przyjęcia medalu Fieldsa /matematyczny Oskar/za wybitne, matematyczne osiągnięcia z jednoczesnym czekiem na milion dolarów. Niezamożny, mieszkający samotnie z matką matematyczny geniusz na pytanie oniemiałych dziennikarzy: dlaczego tak postąpił?,  odpowiedział, że nagrodę  już odebrał w… postaci dojścia do prawdy /udowodnił bardzo trudne twierdzenie, które przez długi czas pozostawało bez przekonywującego dowodu/. Nie poskutkowała perswazja ze strony samego prezesa fundacji. Okazuje się , że można w tym „ułomnym” świecie kierować się innymi wartościami niż sława i uznanie, pieniądze … I ma to swoją wymierną cenę! Światu trudno pojąć taką decyzję młodego geniusza –doszukuje się więc psychicznego niezrównoważenia…. .

/koniec/

p.s. Debata podsumowująca sympozjum „Mały książę”. Ocalić dziecko w dorosłym” odbyła się na szczecińskim Zamku Książąt Pomorskich  27 listopada 2010 roku w ramach III edycji Szczecińskiego Zalewu Myśli przygotowanego przez Fundację Dom Rodzinny w Łysogórkach dla Upośledzonych Umysłowo Sierot p.w.Dzieciątka Jezus/z siedzibą w Szczecinie/.

Brak możliwości komentowania.