ks.Roberto Saltini
O kulturze dawania
Człowiek rodzi się, aby być szczęśliwym.
Pragnienie szczęścia jest tak głęboko wpisane w jego naturę, że człowiek szuka wszystkich możliwych dróg, aby osiągnąć ten cel.
Okazuje się jednak, że droga do szczęścia lub nieszczęścia jest tylko jedna – ta sama. Osiągnięcie szczęścia lub doświadczenie nieszczęścia zależy tylko od kierunku, w którym się po niej poruszamy.
Spróbujmy wyobrazić sobie drogę do szczęścia jako półprostą, która rozpoczyna się od naszego ja i przebiega w kierunku do innych
Na tej półprostej każdy z nas znajduje się w pewnym punkcie i może poruszać się w kierunku własnego ja lub w kierunku do innych.
Kiedy postępujemy w kierunku własnego ja, idąc za sugestiami naszego egoizmu, doświadczamy wygody. Na tej drodze możemy zaspokoić przeróżne nasze potrzeby.
Nie doświadczamy jednak pełnego szczęścia, bo idąc w tym kierunku nie przygotowujemy szczęścia dla innych. Człowiek jest istotą społeczną i znajduje swoje szczęście tylko wtedy, kiedy widzi, że czyni szczęśliwymi również innych.
Poza tym człowiek nosi w sobie tęsknotę za nieskończonością. Droga w kierunku siebie ma swój przystanek końcowy – jesteśmy nim my sami, człowiek zamyka się w klatce własnego ja. Ta klatka wydaje się rozbłyskać złotem, ale z czasem okazuje się być przede wszystkim klatką i to bardzo ciasną.
Zamknięcie się w sobie może z czasem prowadzić do samotności, a samotność jest dla człowieka najgorszym towarzystwem. Wtedy jest on już bardzo bliski nieszczęścia.
Kiedy próbujemy natomiast poruszać się w drugim kierunku, w kierunku do innych, doświadczamy otwarcia, podarowania się, bezinteresowności. To kierunek otwarty na nieskończoność.
Jest on trudniejszy, wymaga nierzadko dużego poświęcenia, ale prowadzi do rozwoju relacji zaufania i do budowania wspólnoty. Wtedy człowiek, istota społeczna, jest szczęśliwy, ponieważ doświadcza, że inni też są szczęśliwi.
Panująca aktualnie liberalna koncepcja życia reklamuje pierwszy kierunek. Lansuje indywidualizm oraz tezę, że człowiek jest tym bardziej szczęśliwy, im więcej posiada, im więcej może konsumować.
Ten sposób myślenia jest obecny w strategii realizowanej przez wielkie koncerny, zainteresowane sprzedażą swoich, coraz to nowszych produktów.
Dlatego przedstawiciele handlu i biznesu reklamują swoje wyroby jako środki koniecznie, aby być szczęśliwym. Kup nowy samochód, odnawiaj wyposażenie domu, kup ostatni model komputera i komórki, wtedy będziesz szczęśliwy.
Kultura posiadania rodzi konsumizm i wydaje się być konieczna, aby go podtrzymywać.
Czy droga „więcej mieć” może być drogą do szczęścia?
Można by dać pozytywną odpowiedź pod jednym warunkiem: „Jeśli człowiek chce więcej mieć po to, aby więcej dawać”.
Posiadanie może być drogą do szczęścia, jeśli człowiek na tej drodze porusza się nie w kierunku do siebie, lecz w kierunku ku innym, jeśli chce więcej mieć, aby mógł więcej pomagać.
Jako chrześcijanin nie mogę nie dawać świadectwa o tym, co jest treścią mojej wiary oraz moim życiowym doświadczeniem.
Cała wiara chrześcijańska potwierdza jako słuszny drugi kierunek.
Wierzymy, że Bóg jest Miłością i stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo. Człowiek więc jest istotą stworzoną nie, aby żyć w pojedynkę, lecz aby być darem dla drugiego człowieka i budować z nim wspólnotę.
Być darem, znaczy otwierać się na potrzeby bliźniego, szanować go w jego godności, kulturze, tradycji.
Dawanie prowadzi do pomnożenia dóbr, bo kiedy my otwieramy nasze dłonie, Bóg otwiera Swoje.
Jezus to obiecał: „ Dawajcie, a będzie wam dane”.
Człowiek się realizuje, kiedy daje.
Myślę, że każdy z nas doświadczył, że czuje się bardziej sobą wtedy, kiedy daje niż wtedy, kiedy otrzymuje.
To, o czym mówiłem do tej pory, nie jest dla mnie teorią, lecz kwintesencją mojego doświadczenia.
Pochodzę z Florencji we Włoszech.
Jako student medycyny spotkałem ludzi, którzy starali się żyć według Ewangelii. Byli to ludzie świeccy, pracujący w miejscach publicznych lub uczący się na uczelniach, jak ja. Należeli do Ruchu Focolari.
Byli radośni. Dla mnie było to wówczas coś nowego, bo do tego czasu spotykałem sporo chrześcijan dobrych, ale nie zawsze radosnych.
Brali oni na serio stronnicę Ewangelii dotyczącą sądu ostatecznego. Jezus zada nam pytania: „Byłem głodny, a dałeś Mi jeść; byłem chory, a odwiedziłeś Mnie; byłem smutny i pocieszyłeś Mnie”.
A na pytanie: „Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym, chorym, smutnym?” odpowie: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”.
Okazuje się więc, że Bóg identyfikuje się z każdym człowiekiem. Kiedy spotykamy człowieka, spotykamy Boga. Stąd wezwanie, aby w swoich środowiskach być darem dla każdego spotkanego człowieka.
To odkrycie zmieniło moje życie.
Zostałem lekarzem. Był początek lat sześćdziesiątych. W Berlinie stał świeży jeszcze mur zbudowany przez reżim komunistyczny, aby oddzielić Niemcy wschodnie od zachodnich oraz kraje znajdujące się pod jego panowaniem, między innymi Polskę, od reszty świata. W tych krajach, jak wiadomo, Kościół był mniej lub bardziej prześladowany.
Chiara Lubich, założycielka Ruchu Focolari chciała pomóc Kościołowi. Trwał Sobór Watykański II, w którym uczestniczyli również biskupi z Niemiec Wschodnich, to znaczy z NRD.
W NRD Kościół miał swoje szpitale, ale groziło im zamknięcie, bo wielu lekarzy uciekało na zachód. Biskupi prosili o pomoc.
Wtedy Chiara zwróciła się do lekarzy, członków Ruchu Focolari, aby przeprowadzili się do NRD.
Czułem, że to Bóg prosi mnie o taki szalony krok.
Wymagał bowiem oddania wszystkiego: pozostawienia rodziców, pięknego domu i pięknego miasta Florencji, perspektyw zawodowej kariery i zarobienia sporych pieniędzy, porzucenia wolnego kraju, by zamknąć się za żelazną kurtyną pod groźbą więzienia, bo wszystkie Ruchy były w NRD nielegalne.
Miłość do Jezusa w chorych tych szpitali, którzy mogli pozostać bez opieki, pomogła mi jednak pójść za tym wezwaniem: pójść na misje do NRD.
Zarówno rodzice jak i ja, bardzo boleśnie przeżyliśmy to rozstanie. Okazało się jednak, że Bóg miał Swój plan miłości względem nich.
W czasie, kiedy pojechałem do NRD, budowano koło Florencji międzynarodowy Ośrodek Formacyjny Ruchu Focolare, który przyjął studentów z różnych kontynentów. Niektórzy z nich zamieszkali w domu moich rodziców, w pokoju gdzie ja wcześniej się uczyłem. Traktowali moich rodziców jak swoich, kochali ich lepiej i więcej jak ja.
Tak moi rodzice doświadczyli prawdziwości obietnicy Jezusa. Oddali Bogu jednego syna, a otrzymali wielu. Kto daje, otrzymuje stokroć.
W NRD nastąpiły lata ciężkiej pracy. Szpital św. Elżbiety w Lipsku liczył 450 łóżek. We dwóch musieliśmy zabezpieczyć stały dyżur anestezjologiczny. Często pracowaliśmy dzień i noc.
Za łaską Bożą, z czasem zbudowaliśmy nowoczesny Ośrodek Anestezji i Intensywnej Terapii oraz w ukryciu rozwijaliśmy Ruch Focolare zarówno w NRD jak, z czasem, w krajach sąsiednich, w Polsce, w Czechosłowacji, na Węgrzech, na Litwie.
Po szesnastu latach życia w NRD, pod koniec 1979 roku, Pan Bóg zaprosił mnie, bym uczynił kolejny krok na drodze dawania: do pozostawienia już rozwiniętej wspólnoty Ruchu w NRD i przeprowadzenia się do Polski, aby pomóc nowo rodzącej się wspólnocie.
Droga do Polski była taka sama, jak droga do NRD: praca lekarza anestezjologa. Pracowałem w Trzebnicy k. Wrocławia, w szpitalu gdzie wykonywano operacje Mikrochirurgii i Replantacji Ręki. Jedna operacja trwała nawet 20 godzin. Nierzadko, również tutaj, pracowałem dzień i noc.
Niebawem zaczęła się rewolucja Solidarności. Wtedy trudno było o wszystko. Czas po pracy trzeba było często spędzać w kolejce po żywność lub po benzynę.
Nieraz myślałem o Włoszech, gdzie życie byłoby dużo łatwiejsze. A jednak nawet wtedy, gdy na początku stanu wojennego zostałem wezwany na milicję, gdzie proponowano mi powrót do Włoch, powiedziałem, że przyjaciół nie opuszcza się w chwili potrzeby i zostałem w Polsce. Do dziś.
Cieszę się, że mogłem uczestniczyć w cierpieniach tego narodu. W tych latach doświadczyłem obfitości Bożej miłości, bo jeśli Bóg dużo wymaga, nigdy nie rozczarowuje, nigdy nie zostawia nas samych, kiedy prosimy go o pomoc i opiekę. Ruchu Focolare rozwija się również tutaj i daje swój wkład, aby Kościół stawał się jeszcze piękniejszy.
Dla dalszego rozwoju Ruchu Focolare w Polsce, kilka lat temu Chiara Lubich widziała potrzebę obecności focolarina-kapłana w budującym się ośrodku formacyjnym Mariapoli Fiore pod Garwolinem. Niespodziewanie zaproponowała mi przyjęcie święceń kapłańskich.
Bóg przygotowywał mnie do tego kroku przez czterdzieści lat służby człowiekowi w potrzebie. Przyjąłem święcenia nie jako wyróżnienie, lecz jako możliwość pełnienia służby w jeszcze szerszym wymiarze.
Patrząc wstecz na swoje życie, świadomy własnych niedociągnięć, z powodu których proszę Boga o miłosierdzie, dziękuję Mu za ogrom łask, za prowadzenie od indywidualizmu do życia we wspólnocie, od kultury posiadania do kultury dawania.
Codziennie doświadczam jak dając otrzymuję.
Podarowując Bogu możliwość założenia własnej rodziny, zostawiając rodzinny dom, znalazłem w Ruchu Focolari, który obecny jest w 182 krajach, moją wielką rodzinę, braci, siostry i domy w Polsce i na całym świecie.
A w sercu jest pokój i poczucie szczęścia.
P.S. Konferencja wygłoszona podczas sympozjum pn.”Za darmo nie na darmo. Bezinteresowność, hojność, wspaniałomyślność – o rehabilitację cnót”
21 listopada 2009 roku na Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie w ramach cyklu: Szczeciński Zalew Myśli przygotowanego przez Fundację Dom Rodzinny w Łysogórkach /www.fundacja-dom-rodzinny.org.pl/.