Kiedy i gdzie uczymy się wspólnotowości?

Autor: doc. dr hab. Marek Budajczak, prof. UAM Poznań

List nadesłany do uczestników sympozjum „Wspólnota. Wyjątkowa przestrzeń” w ramach VIII Szczecińskiego Zalewu Myśli, na Zamku Książąt Pomorskich 19 – 21 listopada 2015

Pozwólcie Szanowni Państwo,
że – dziękując za zaufanie i przepraszając za fizyczną, i z fizycznych względów pochodzącą, nieobecność na tym spotkaniu – per procura pozdrowię Wszystkich Obecnych w przypadającym dziś Światowym Dniu Pozdrowień i Życzliwości! Pozdrowienia moje kieruję do wyjątkowej, choć pozornie zaledwie sytuacyjnej wspólnoty umysłów i serc, promującej w ramach Szczecińskiego Zalewu Myśli ideę i różne praktyki „wspólnoty”.

Moja prezentacja m(iał)a udzielić odpowiedzi na pytania: „gdzie” i „kiedy”, a w konsekwencji także i „jak”, uczyć się wspólnotowości. Wyzwanie to niełatwe, podobnie jak niełatwym byłoby sformułowanie definicji wyczerpującej cały zakres znaczeniowy kategorii „wspólnoty”, a przecież bez takiej definicji trudno podejmować się rzeczonego zadania.

Zgódźmy się dla ułatwienia całej sprawy, na garść skromnych intuicji, ujmujących jedynie niektóre z wymiarów „wspólnoty” jako takiej.

Jak się wydaje, wspólnota wyrażana jest zawsze zaimkiem: my – łącząc moje „ja” (z małej litery) z jakimś „Tobą” (zawsze z litery dużej pisanym).

Wspólnota spełnia się przez bywanie, niekoniecznie zaś przez ciągłe bycie razem, a więc na tym samym poziomie, przez uważną wrażliwość na Ciebie, umiejętne i chętne odpowiadanie na Twoje potrzeby, a także przez dzielenie się z Tobą, tym, co moje, i równościowe dzielenie z Tobą kolejnych zdarzeń. Zupełnie odmienna jest „organizacja”: hierarchicznie zbudowana i segregująca ludzi na ważniejszych – „funkcjonariuszy”, i mniej ważnych – „klientów” lub funkcjonariuszy niższej rangi.

Wspólnota jest uskuteczniana przez wzajemne (symetryczne) nasze „dotykanie się”, i to wszystkimi zmysłami: wzrokiem, słuchem, zapachem, smakiem i, oczywiście, dotykiem – nie zawsze bezpośrednio, bo także za pośrednictwem naszych wytworów, szczególnie znaków i symboli. Jest prawdopodobnym, a dla wierzących pewnym, że dotykamy siebie również „duchowo”.

Co ważne, wspólnotę, a raczej różne odmiany wspólnoty tworzymy realnie nie tylko z innymi ludźmi aktualnie żyjącymi, ale także z ludźmi minionymi (nas poprzedzającymi), z ludźmi, którzy mają po nas nastąpić, z ludzkimi dziełami (m.in. z tradycjami), z innymi istotami żywymi (jak nam to np. uzmysławiał św. Franciszek z Asyżu), ze środowiskiem naturalnym, wreszcie – w co wierzą ludzie religii – ze środowiskiem duchowym, szczególnie zaś z Bogiem.

Nasze pojmowanie i „odbiór” wspólnoty mieści w sobie poczucie przynależności czy „zakorzenienia”, doświadczenie wymian komunikacyjnych (a w ich ramach powiernictwa), doświadczanie współudziału, poczucie sensu i porządku organizacyjnego, poczucie emocjonalnego współbrzmienia, świadomość potrzeby wzajemnej życzliwości, świadomość wzajemnych zobowiązań, świadomość konieczności afirmowania fundamentalnych wartości i norm moralnych, ufność co do słusznych gratyfikacji, poczucie wzajemnej, acz nie bezkrytycznej akceptacji oraz poszanowania, poczucie bezpieczeństwa i ufność, że w przypadku potrzeby pojawi się niezbędne wsparcie.

To, rzecz jasna, daleko nie wszystko co zawiera w sobie „wspólnota”, to jedynie zgrubne jej przybliżenie.

Kiedy już mniej więcej czujemy, czym wspólnota jest, przed udzieleniem odpowiedzi na „techniczne” pytania: gdzie, kiedy i jak się wspólnoty uczyć, musimy jeszcze znaleźć rozstrzygnięcie dla pytania: Czy wspólnota w ogóle jest konieczna, czy nie daje się bez niej żyć?

I tu odpowiedź nie jest prosta. Wprawdzie oczywistym jest, iż z uwagi na naszą ludzką kondycję – rodzimy się bowiem niedołężnymi i bezradnymi – jesteśmy skazani na opiekę innych, starszych ludzi, szczególnie zaś rodziców lub ich zastępców, a zatem jesteśmy skazani na z nimi wspólnotę, to już jako osoby dorosłe, kiedy zdołaliśmy opanować niezbędne techniki przetrwania, możemy funkcjonować jako pustelnicy, bez jakiejkolwiek wspólnoty czy organizacji.

A więc można, będąc dojrzałym, żyć samotnie lub w organizacjach, które ludzkiego „ciepła” nie oferują. Można też wegetować w pseudo-wspólnotach, jak np. dzisiejszy cyber-świat, czy w rywalizacyjnych anty-wspólnotach, jednak nie dają one efektów, o jakich traktuje w swej przebogatej w dane empiryczne i świeżo w naszym kraju wydanej książce pt. Efekt wioski. Jak kontakty twarzą w twarz mogą nas uczynić zdrowszymi, szczęśliwszymi i mądrzejszymi, kanadyjska badaczka Susan Pinker. Bycie członkiem wspólnoty nie jest więc dla człowieka niezbędne dla życia, ale jest sprzyjające i eliminujące liczne życiowe zagrożenia.

Spróbujmy wreszcie udzielić odpowiedzi na zasadnicze tu pytania. Logiczne na nie reakcje są doprawdy trywialne.

W pytaniu o czas pytamy tak naprawdę o to, który z okresów życia jednostki jest najważniejszy, by nauczyła się ona adekwatnie rozpoznawać i funkcjonować w konstruktywnej wspólnocie. Wydawać by się też mogło, że nie wolno tu zaniedbać okresu dzieciństwa i wieku nastoletniego, boć to przecież tradycyjne okresy ludzkiej edukacji. Jednak w rzeczywistości uczyć się (lub reedukować do) życia we wspólnotach można i w wieku dojrzałym, i podeszłym.

Z kolei jeśli idzie o najodpowiedniejsze „przestrzenie” dla tego rodzaju edukacji „ku wspólnotowości”, odpowiedź nasuwa się sama: Może się owa edukacja dokonywać wszędzie – w każdej grupie społecznej, w każdej społeczności, w każdej „przestrzeni” artystycznej i w każdym środowisku poza-ludzkim. Trzeba tylko sprawnie i konsekwentnie wykorzystywać każdą nadarzającą się po temu okazję, a także okazje takie stwarzać. Oczywiście „najporęczniejsze” jest tu naturalne środowisko rodziny.

Kiedy zaś sprawa tyczy się optymalnego instrumentarium kształcenia kompetencji pro-wspólnotowych, tego „jak to robić?”, to i tu odpowiedź będzie podobna do poprzednich: Można tu wykorzystać wszystkie metody, narzędzia i formy organizacyjne sprzyjające uczeniu się wspólnotowości, byle tylko adekwatnie dopasować je do unikalnej osobowości konkretnego „adepta wspólnotowości”.

Zrozumiałym jest jednak, że nie o logicznie trafne odpowiedzi tu chodzi. Chciałoby się uzyskać praktyczne wskazówki, jak taki cel edukacyjny osiągać. Zanim jednak wskażemy na ciekawe w tym odniesieniu „technologie”, podkreślić trzeba, iż każdorazowo mogą mieć one jedynie walor inspiracji, wymagającej osobistego zaangażowania i elastycznej inwencyjności, nigdy nie będąc jednoznacznymi algorytmami.

I tak użytecznymi mogą tu być wszelkie sposoby budowania poczucia identyfikacji z daną zbiorowością.

Tożsamość i wspólnotę rodzinną w wymiarze historycznym można tworzyć przez odszukiwanie własnych korzeni we wspomnieniach o ciekawych historiach rodowych, w danych archiwalnych, w pamiątkach rodzinnych (np. fotografiach), gromadzonych, katalogowanych, opracowywanych i upowszechnianych, w dbałości o dom rodzinny czy groby członków rodziny.

Wspólnotę sąsiedzką można kultywować poprzez zbieranie i publikowanie danych o dokonaniach członków kolejnych rodzin, wspólnotę komunalną przez tworzenie słownika lokalnego dialektu językowego i organizowanie spotkań poświęconych mowom i rozmowom „po naszemu”.

Jednym z ciekawszych przykładów konsolidowania się społeczności sąsiedzko-lokalnej (warto tu pamiętać o obserwacji socjologów i psychologów społecznych, że taka wspólnota liczy sobie mniej więcej 150 członków) jest funkcjonowanie contrad – dzielnic w toskańskim mieście Siena. Od XVII wieku jest tam organizowany wyścig konny o proporzec miejski zwany Palio, o który rywalizuje siedemnaście historycznych dzielnic. Przez cały rok wszyscy członkowie każdej contrady przygotowują się do zawodów i towarzyszących im imprez historycznych (m.in. poprzez szycie strojów wyposażonych w barwy i znaki dzielnicy, trening żonglowania chorągwiami, ceremoniały, jak np. poświęcenie konia w kościele parafialnym dzielnicy, itp.). Przed samym publicznym świętem przygotowuje się zbiorowo pożywienie i napoje, które trafiają na długi stół, ustawiony na głównej ulicy w dzielnicy. Mieszkańcy dzielnicy dzielnie kibicują swojemu zawodnikowi, a po wszystkim zwycięska dzielnica biesiaduje w radości, zaś przegrani biesiadują z żalu, pocieszając się nadzieją na zwycięstwo w kolejnym roku i już następnego dnia rozpoczynają do niego przygotowania. W dzielnicy-wspólnocie wszyscy wszystkich znają, niezależnie od wieku, szanują się wzajemnie i ze sobą współpracują. Jeden efekt tej kooperacji jest znamienny: w dzielnicach, a stąd i w całym mieście wskaźniki przestępczości są zerowe! Kiedy kończy się intensywny dzienny ruch turystów, do dzielnicy nie wśliźnie się nikt obcy, nie będąc niezauważonym i niemonitorowanym. A swoi swoich przecież nie skrzywdzą!

Kolejną spośród ciekawych strategii edukacji prowspólnotowej jest zorganizowane wsparcie dla potrzebujących członków wspólnoty. W tzw. „budzących się” (do lepszego, nowego lub odnowionego życia zbiorowego) szkołach na terenie dzisiejszych Niemiec stosuje się lekcje-projekty „odpowiedzialności”, w trakcie których uczniowie czynnie praktykują miłosierdzie, pomagając starszym lub niepełnosprawnym osobom w życiu. Tacy uczniowie w konsekwencji przestają postrzegać siebie wyłącznie w rolach konsumentów, zgłaszających wobec świata dorosłych wyłącznie roszczenia, bądź ignorujących nie-swoich.

Kto wie, czy nie ciekawszą formą podobnych działań była akcja „Niewidzialna ręka”, zainicjowana przez red. Macieja Zimińskiego i prowadzona na przełomie lat 60-70. W polskiej telewizji. Dzieci i młodzież pomagały konspiracyjnie – nie ujawniając się – osobom w potrzebie, zostawiając po sobie jedynie znak odciśniętej ręki i informując telewizyjnego organizatora o formie udzielonej pomocy w specjalnym raporcie. Każda emisja programu zaczynała się i kończyła słowami: Niewidzialna ręka to także ty!

Niedawno temu obchodziliśmy Święto Zmarłych i, już tradycyjnie, przez media, także tzw. serwisy społecznościowe w Internecie, przetaczała się kolejna fala awantury „o Haloween”. Uznano jego obchodzenie za demoralizujące, pogańskie, a nawet satanizujące. Prawda jest natomiast taka, iż święto to ma korzenie katolickie, będąc wigilią Wszystkich Świętych, a ostrą jego krytykę wywołały niektóre grupy protestanckie, podczas kiedy zawłaszczyć tę tradycję chcą neopoganie i interesowni, nie znający umiaru komercjalizatorzy. Prawdziwym sensem tego święta jest rzadka dziś, w czasach, kiedy na gankach domów sąsiedzi wraz ze swymi dziećmi nie spotykają się na grę w karty czy pogaduszki (internetowe czatowanie to nie to samo!), specjalna możność spotkania się i obdarowywania sobą. A że dzieci lubią być przewrotne, to i groźba psikusów czy wzajemnego straszenia się nie powinny nikogo dziwić.

Czy przeciętna szkoła może wychowywać moralnie, co w części jest równoznaczne z edukacją ku wspólnocie? Oczywiście, w teorii tak. Niestety, w praktyce przeciętna szkoła tak nie działa, nie podejmując się tego zadania. Przez stymulowanie rywalizacji, przez oderwanie od życia w lokalnym środowisku, generuje efekty anty-wspólnotowe. Temu hołduje też kultura popularna, gloryfikująca egoizm i partykularyzmy, namawiająca do zajmowania się wyłącznie sobą i łatwego spędzania czasu w gronie innych egoistów.

Tak nie działa „edukacja domowa”. Jednym z walorów tej formy kształcenia, w której dziecko przestaje chodzić do szkoły i staje się, najczęściej, „uczniem” swoich własnych rodziców, jest właśnie edukacja moralna, a w jej ramach właśnie edukacja prowspólnotowa, nie ograniczająca się do wzmacniania więzi jedynie wewnątrzrodzinnych. Jak wynika z badań, zaangażowanie dzieci i młodzieży edukacji domowej w działalność charytatywną, wolontariacką, daleko przewyższa dokonania w tym względzie uczniów większości szkół państwowych i niepublicznych. Wszystko to jest skutkiem budowania społecznej dojrzałości dziecka, nie zatrzymywanego na siłę w stanie dziecinności. Zindywidualizowana praca z dzieckiem oparta na wzajemnym zaufaniu procentuje postawami i aktywnością na rzecz innych ludzi. Jednak rodzice muszą stanowić tu dla dzieci wzór.

Być może ta zasada, uogólniona na wszystkich dorosłych, jest podstawową formułą i warunkiem skutecznego wychowywania ku wspólnotowości, którego owocem będą dalej kompetencje i gotowość do różnych wspólnot tworzenia.

Czego Państwu, reszcie świata, a w nim moim bliskim i sobie serdecznie życzę!

 

Marek Budajczak

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *