Konferencja przygotowana na sympozjum „Silny potrzebuje słabego” w ramach I Szczecińskiego Zalewu Myśli na Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie
Ks. Leszek Woroniecki
„ Życie na granicy śmierci – nawiązanie dialogu”
Cztery wymiary cierpienia
Moje doświadczenie i refleksje, które zamierzam Państwu przedstawić opieram na swoim życiu i byciu z chorymi w szczecińskim hospicjum czyli z osobami, które są najczęściej w stanach terminalnych. Ich nadzieja na dalsze życie jest nieraz bardzo krótka. Doświadczają w sobie przy tym wielu bardzo różnych i nierzadko sprzecznych odczuć, uczuć. Wiemy, że takim słowem – kluczem zdolnym opisać to doświadczenie może być termin: cierpienie egzystencjalne lub ból wszechogarniający. Cierpienie jest czymś dużo szerszym niż ból. To wykracza poza ból. A to cierpienie wszechogarniające dotyczy wszelkich naszych wymiarów: ciała, relacji społecznych, naszej psychiki i duchowości. Te cztery wymiary obejmują wszystko. Chciałbym w nawiązaniu do mojego przedmówcy rozszerzyć jeszcze pole semantyczne i znaczeniowe tej zależności silnego od słabego, chorego który potrzebuje silnego i odwrotnie. Chciałbym obalić pewien stereotyp. Z reguły myślimy, że granica pomiędzy słabością a siłą przebiega pomiędzy osobami, pomiędzy tym który jest słaby, a tym który jest mocny. Zaproponowałbym inny podział. Wyobraźmy sobie twarz podzieloną kreską na pół, co miałoby oznaczać, że granica między siłą a słabością przebiega w nas. W rzeczywistości nie ma ludzi słabych i mocnych. Każdy nosi w sobie zarówno słabość jak i siłę. Mogłem to zaobserwować w naszym hospicjum, kiedy nasi chorzy uważani powszechnie za słabych, nosili w sobie spory ładunek siły. Nieustannie są obecne w nas: strefa słaba i strefa siły. Widać jak te strefy rozgrywają się na każdym z poziomów cierpienia egzystencjalnego.
Wymiar ciała Weźmy poziom ciała. U chorego ta słabość jest widoczna, ponieważ jest obecny ból, mamy do czynienia z deformacją ciała, osłabieniem. Z tym się trudno pogodzić – to się widzi. Spójrzmy teraz na osobę, która jest przy tym chorym: pielęgniarkę, lekarza, rodzinę, męża, dziecko. W ciele tych, którzy mają być ”mocni” i pomagać tym, co leżą istnieje ból. Wiemy jak daleko posuwa się nieraz somatyzacja pewnych przeżyć wewnętrznych i nieumiejętność poradzenia sobie z cierpieniem, chorobą kogoś bliskiego. W ciele tego „silnego” następuje stres, który często ściska żołądek. Wiemy jak wtedy ciężko jest funkcjonować, jak skupia się to wszystko w jednym punkcie i jaki on staje się przez to ciężki. W ciele „silnego” dochodzi do zmęczenia, które wynika zarówno z czuwania jak i z powodu nieradzenia ze sobą samym w obliczu cierpienia kogoś bliskiego.
Wymiar psychiki , relacji międzyludzkich Kiedy przeniesiemy się na poziom psychiki, to również widać u chorego lęk przed cierpieniem. Pojawia się lęk przed samotnością, zależnością oraz lęk przed utratą godności – chyba jeden z większych! Również lęk przed tym, że mogę dojść do takiego stanu w którym mogę być całkowicie zależny od drugiego. Zdanym na to, że to on ma mi umyć zęby, zmienić pampersa, uczesać mnie, nakarmić, zrobić przy mnie wszystko. W naszym hospicjum, jedną z pierwszych rzeczy, które postanowiliśmy uczynić po podaniu leku, to podjąć próbę przekonania chorego, że: „ty masz prawo takim być”, „to co cię spotkało nie zależy od ciebie”, „my tu jesteśmy po to – również z naszą słabością – by ci pomóc”, „ja też mogę jutro stanąć po stronie chorych”, „nikt nie robi ci łaski”. To jest również strach przed śmiercią. To także uczucie buntu, ale i uczucie nadziei, że choroba się cofnie. Zobaczmy , że jednocześnie w osobie silnej, zdrowej również jest obecny lęk. Co ja choremu odpowiem, jeśli zapyta mnie: na co jestem chory? Co mu odpowiem, gdy zapyta mnie: co będzie kiedy będę umierał? U silnego pojawia się lęk, że będzie zmuszony do przeżycia momentu umierania drugiego. Jest to również lęk u tzw. silnego przed własnym cierpieniem, przed własna śmiercią, które w obliczu doświadczanych faktów stają realnie przed nim. Widać jak w jednym i drugim ta „strona słaba” dochodzi do głosu bardzo mocno.
Duchowy wymiar
Przejdźmy teraz do wymiaru duchowości jako szczególnie ważnego, bo integrującego wiele rzeczy w nas. Integruje wartości, integruje sens. To na poziomie duchowości pytamy siebie: kim ja jestem? czym jest moje życie? dokąd ja zmierzam? U chorego jest obecny lęk przed unicestwieniem, pojawia się pytanie: co będzie potem? Towarzyszy temu lęk jako kara za grzechy, jeżeli to życie chorego było skomplikowane. Ma miejsce proces reinterpretacji własnego życia, czyli pytanie o dobro w życiu. Wyglądało to tak, że chory opowiadał swoje życie. Ale opowiadał je po to, chcąc je na nowo zreinterpretować, chcąc zobaczyć dobro w swoim życiu, które czynił. By móc odejść z poczuciem tego dobra. I z reguły dobro to można było tam znaleźć. Natomiast były przypadki bardzo skomplikowanych życiorysów, gdzie trzeba było się mocno starać, żeby odnaleźć to dobro. Co ciekawe chorzy ci nie szukali naiwnego pocieszenia: nie martw się – twoje życie było dobre. Oni raczej chcieli, by łajdactwo nazwać łajdactwem, zło nazwać złem. Potrzebowali z zewnątrz pomocy, by ktoś pomógł im to dobro w ich życiu zobaczyć. Pamiętam przypadek człowieka – mogę o nim mówić, bo nie dotyczy bliskiego nam hospicjum – z ogromnymi uzależnieniami od wieku dziecięctwa. Jego życie było pasmem zła, które wyrządzał sobie, swojej rodzinie, żonie, dzieciom. Trudno nam razem było znaleźć jakiekolwiek dobro. Aż w końcu przypomniał sobie zdarzenie, kiedy raz w życiu nakarmił psa. I to był jedyny moment, do którego mogliśmy się wspólnie odwołać jako punktu zaczepienia dobra, okazania ludzkiej reakcji litości. On się bardzo do tego zdarzenia „przykleił” podtrzymując siebie ma duchu. Pojawia się pytanie o sens życia dawniej i teraz w obliczu śmiertelnej choroby, mojego umierania. Obecność zdrowego przy łóżku chorego, który jest w perspektywie śmierci wywołuje w tym pierwszym usilnie pytanie o sens mojego życia, kim ja jestem? dokąd idę? U tzw. silnego występuje również proces reinterpretacji stosunku do miłości. Jest to pytanie o to: na czym opieram swoją miłość do chorego współmałżonka, dziecka? Czy ja naprawdę kochałem? Jak się ta miłość objawia obecnie? W tym spotkaniu zdrowego z chorym w wymiarze duchowym, to zarówno słaby wyzwala pytania w silnym jak i odwrotnie. Nawzajem pomagają sobie na te pytania odpowiedzieć. Jest taki klasyczny przykład dziecka kilkuletniego, które umierało na oczach zrozpaczonej matki. Dziecko chcąc pocieszyć zapłakaną matkę rzekło: mamusiu nie płacz, ja pójdę do aniołków i tam będzie ni dobrze. Pięcioletnie dziecko, które pociesza płaczącą matkę. Śledziłem kiedyś umierającą na oczach swojej córki matkę, która swoje odejście zaplanowała punkt po punkcie. W ostatnich dniach życia przygotowywała swoją córkę nie tylko do akceptacji swojej śmierci ale też torowała jej drogę do religijnego nawrócenia. Łącznie z umówieniem córki na rozmowę z księdzem, przygotowaniem jej do spowiedzi i …pojednania z mężem. W momencie, kiedy te jej plany się zrealizowały – umarła. W tej kobiecie była obecna jakaś przeogromna siła, mimo całej słabości, którą dzielnie dźwigała będąc do końca wsparciem dla swojej pogubionej córki. Dzień przed śmiercią będąc w całkiem niezłej formie powiedziała mi: ja jutro umrę, bo wypełniłam swoją misję. Tak też się stało.
Komunikacja: otoczenie – chory
Na koniec chciałem nawiązać bezpośrednio do tematu mojej konferencji i wspomnieć o czterech rodzajach komunikacji pomiędzy chorym umierającym, a jego otoczeniem. Te relacje pomiędzy „słabym” i „silnym” można sprowadzić do czterech typów. Możemy się spotkać np. z modelem „komunikacji zamkniętej”, który występuje wtedy, kiedy chory nie wie o tym, że umiera. Rodzina o tym wie i za wszelką cenę chce tę prawdę ukryć i ukrywa ją do końca. Jest to możliwe. Mamy do czynienia z komunikacją zamkniętą. Ten model niesie zagrożenie, że jeżeli chory się w jakiś sposób dowie o swoim stanie zdrowia może nie wybaczyć! Znany mi jest przypadek lekarza, który trafił pod opiekę hospicjum. Jego stan chorobowy przekłamywali wszyscy. Nawet lekarz- kolega, który go prowadził dopuszczał się fałszerstwa, podsuwając mu nie jego wyniki badań! Ten chory lekarz – zaznaczając mi, że wie czym jest hospicjum- poprosił mnie o rozmowę i powiedzenie prawdy o stanie jego zdrowia. Po długiej rozmowie odważyłem się w końcu powiedzieć mu jak się rzeczy mają. Jako ksiądz czułem się w obowiązku, by tak zrobić zwłaszcza, że byłem świadom jak niewiele życia już mu pozostało. Informacja ta wywołała w nim ogromny bunt przeciwko rodzinie i przeciwko jego przyjacielowi. Swój żal do bliskich wyraził tak: „Przez wasze kłamstwo nie zostawiliście mi czasu, bym mógł pozałatwiać, pozamykać wiele spraw, po ty by spokojnie odejść”.
Faktycznie nie zdążył ich pozałatwiać. Część spraw zlecił mnie – oczywiście w zakresie jaki był realny do spełnienia. Oto obraz klęski ukrywania przed chorym prawdy o stanie jego zdrowia!
Drugą sytuacją modelową komunikacji pomiędzy zdrowym a chorym jest tzw. komunikacja negacji, tak ją się często nazywa. Ma to miejsce, gdy chory podejrzewa, że coś jest nie tak, a rodzina, najbliżsi negują tę prawdę w sposób bardzo skuteczny. Chory chce rozstrzygnąć swoją sytuację, chciałby poznać prawdę. Niestety rodzina mu na to nie pozwala.
Trzeci model to sytuacja „wzajemnego udawania”. To jest tak, że właściwie chory wie , że umiera. Rodzina i otoczenie również wiedzą, ale nie ma żadnego dialogu o tym co ma nastąpić. Chory się nie skarży, że zmieniają się sposoby leczenia, że jego stan zdrowia się pogarsza. Rodzina i otoczenie do tego nie nawiązują. Ma miejsce próba przemilczenia, próba udawania. To powoduje ogromną samotność. Samotność chorego – umiera sam jak i samotność rodziny – pozostają sami z „ciężarem” odchodzenia osoby bliskiej.
Ostatni model komunikacji można by nazwać „komunikacją otwartą”. Zarówno chory jak i rodzina znają prawdę o stanie zdrowia, o zbliżającym się końcu, ale nie rezygnują z trudnego dialogu. Nie każdy chory jest w stanie o tym mówić i nie każda rodzina. Do tego się dojrzewa. To jest taki element duchowości, który wyrabiamy w sobie od początku, właściwie od dzieciństwa. Całe nasze życie jest zmierzaniem do śmierci. Jest zarazem zadaniem postawionym nam, by śmierć bliskich i swoją umieć przeżyć. Trudny dialog powoduje, że słowa stają w gardle, emocje wychodzą na zewnątrz i są bardzo mocno okazywane. Otwarcie się na dialog pozwala obydwu stronom dojrzewać, uniknąć samotności. Widzę problem wzajemnego wychowywania się do przeżywania śmierci. Lęk przed śmiercią jest i w tym, który umiera jak i w tych, którzy są obok niego. Spotkanie słabości i siły rozgrywa się przede wszystkim na poziomie duchowym w oparciu o trudny dialog. Integrujemy w sobie wartości: pytanie o sens życia, kim jestem? dokąd idę? Czy sami stajemy w obliczu własnej śmierci czy też kogoś bliskiego – te pytania są wspólne! Potrzebujemy siebie nawzajem, bo integrujemy w sobie i słabość i siłę. Nowoczesne koncepcje formacji permanentnej podkreślają ten aspekt, że dojrzałość emocjonalna, duchowa polega na umiejętności zintegrowania w sobie słabości i siły, pogodzenia się z tym, że właściwie do końca będzie w nas i jedno i drugie. Wymaga to pogodzenia się z tym, że nie będę nigdy ani całkiem silny, ani całkiem słaby, gdyż noszę w sobie i jedno i drugie. I tak pozostanie już do końca.
Ks. Leszek Woroniecki
Ks.Leszek Woroniecki – zakonnik Zgromadzenia Księży Pallotynów, dyrektor szczecińskiego hospicjum, dyrektor wydawnictwa Pallotinum, autor licznych publikacji i książek z dziedziny życia duchowego