Słabość jako instrument wychowania narodu wybranego

Konferencja przygotowana na sympozjum „Silny potrzebuje słabego” w ramach I Szczecińskiego Zalewu Myśli na Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie

Wojciech Jędrzejewski OP

Słabość jako instrument wychowania narodu wybranego

 

Słabość rozumiana jako grzech                                                                                                                

W jaki sposób Pan Bóg wychowywał swój lud wybrany poprzez słabość? W piśmie świętym jest mowa o dwóch rodzajach słabości . Pierwszy rodzaj słabości dotyczy relacji z Bogiem, mojej relacji z Bogiem i nazywa się grzechem. Od samego początku, kiedy człowiek okazał słabość, to znaczy zerwał on relacje, podważył zaufanie do Boga. Człowiek uderzył swoim grzechem w tę relację. Ze strony Boga ujawniło się natychmiast wołanie poszukujące: gdzie jesteś? Pierwsza reakcja Boga na słabość pod tytułem: grzech, to nie jest krzyk, tylko to jest pytanie: gdzie jesteś? Bóg zdaje sobie sprawę w jak niebezpiecznym stanie znajduje się człowiek, kiedy odchodzi od Niego. On – kochający Bóg nie chce do tego dopuścić, żeby człowiek tam został zagubiony, dlatego wyrusza na spotkanie. Cała biblia, cała historia judeochrześcijaństwa, to historia Boga, który poszukuje człowieka. To dzieje Boga, który w obliczu słabości pod tytułem: grzech zaczyna się objawiać. Właściwie jest tak, że poznajemy serce Boga najbardziej poprzez Jego reakcję na słabość, na zdradę. Bóg reaguje zawsze w sposób niezwykle żywiołowy. Pierwsza reakcja Boga: gdzie jesteś? odsłania Jego intencje. Bóg wysyła pierwszy sygnał: zależy mi na tobie. A potem to jest wulkan emocji, który się pojawia w obliczu słabości, zła odsłaniając nam kim jest Bóg. To jest trochę tak jakby poprzez bramy bólu, gniewu, cierpienia, które pojawiają się na drodze człowieka na skutek jego grzechu, słabości dane jest mu obcować w sercu Boga. Gdy my czynimy zło, Bóg nie jest obojętny. On mówi wtedy człowiekowi co mu robi nasz grzech.                                                                                                                                       Myślę, że jedną z największych współczesnych tragedii w relacjach ludzkich jest taka głupia obojętność człowieka. Ty robisz coś złego, a ja to próbuję usprawiedliwić i nie mówię ci o tym, że mnie to martwi, boli. Pamiętam jak byłem zszokowany, kiedy we wspólnotach „Wiara i Światło” zobaczyłem, że rodzice dla swoich upośledzonych dzieci nie są wcale pobłażliwi. Ja sobie wtedy pomyślałem tak: upośledzone dziecko, które nie wie co czyni – jak może być karcone? Jak można mówić mu: smutno mi jest, że tak się zachowujesz?! Wydawało mi się to okrutne. Obojętność nie pomaga jednak człowiekowi naprawiać relacji, które psuje ten rodzaj słabości wynikający z egoizmu, egocentryzmu, zacięciu się w sobie, z nieumiejętności przyznania się do winy. Ta żywa, gwałtowna reakcja Boga na ludzki grzech, kiedy mówi On posługując się obrazami zranionego męża albo cierpiącej matki wobec swojego dziecka, rodzi pewien niepokój. Czy czasem nie oznacza to, że Bóg mnie chce odrzucić? Kiedy słyszeliśmy gdzieś na kazaniu o gniewie Bożym jako furii, wściekłości: jak mogłeś tak  zrobić?, to takie odruchy mogły się w nas rodzić. Bóg wychodzi naprzeciw tej ludzkiej obawie. Nie jest obojętny na rzeczywistość grzechu. Mówi: „wnętrzności się we mnie poruszają na myśl o tym, że mógłbym cię odrzucić, Izraelu”. Zapewnia nas o swojej miłości : „Czyż może niewiasta zapomnieć o swym dziecku, ta która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, to ja o tobie nie zapomnę”. Jest ogromna dynamika w relacjach z Bogiem jednostronnie naznaczonych słabością. Gniew Boga nie oznacza tu odrzucenia. Gniewem, Bóg oznajmia po prostu swoje zatroskanie o człowieka. Ta żywa reakcja Bożego, zranionego serca jest niezwykle wychowawcza. Myślę, że w ten sposób człowiek zyskuje sposobność by coś naprawiać, może szukać nowej, bliższej więzi, której jakoś nadużył. Wtedy kiedy dostaje od Boga komunikat: „strasznie mnie to zabolało”, a jednocześnie zapewnienie: „nie odrzucę cię”.                  Bardzo ważne, aby przy lekturze Starego Testamentu w sposób szczególny pamiętać o tym, że gniew Boga oznacza zaangażowaną, zranioną miłość, która nie ma zamiaru odrzucić, tylko chce na nowo człowieka wprowadzić do serca.

 

Dawid, ulubieniec Boga doświadcza własnej słabości

Piękną postacią człowieka, który na skutek słabości bardzo zranił relacje z Bogiem jest Dawid. Nie był byle kim. Był człowiekiem bardzo obdarowanym przez Boga, który wielokrotnie doświadczył opieki i zaufania z Jego strony w swoim życiu. Miał fantastycznego przyjaciela. Był spełniony, niezwykle ceniony. Kobiety jak na koncercie rockowym piszczały kiedy wracał z wojny. Miał wszystko co chciał, co mu – po jego występnym grzechu – Pan Bóg wytknie. Znamienną w jego życiu była historia, kiedy zobaczył z daleka w swoim pałacu kąpiącą się kobietę. To, że zobaczył nie było jeszcze niczym problematycznym, ani niczym złym. Ale Dawid robi drugi krok: zasięga informacji o tej kobiecie. Wydarzenie to pokazuje jak w człowieku rozwija się słabość. Słabość, która jest często synonimem  grzechu. Widać jak zło zaczyna się od małej słabostki: a co mi zaszkodzi zapytać troszkę o nią? Z uczynionego kroku z tej malutkiej słabostki zawiązuje się potem wielka intryga, kiedy okazuje się, że Batszeba – bo to o nią tu chodzi – jest już mężatką. Widać jak napędza się zło. Jak pierwotna słabość rodzi upadek. Kiedy nie będąc od razu uznana zaczyna twardnieć. Jak słabość zaczyna być siłą, siłą cwaniactwa, siłą przebiegłości. Dawid chcąc „wyczyścić” sytuację wykańcza męża Batszeby. Ale Bóg nie rezygnuje z Dawida, bo Bóg nigdy nie rezygnuje z człowieka. Wychowawcza miłość Boga wobec słabości rozumianej jako grzech polega na tym, że chce On pomóc człowiekowi otworzyć mu oczy na jego tragiczne położenie. To warunek nawrócenia: powrót do relacji z Bogiem, stanięcie w prawdzie! Bogu nie chodzi tu o egzekucję bezdusznego prawa wobec którego człowiek okazał się zbyt słaby i tym samym poczuł się zwolnionym z obowiązku jego wypełniania. Bogu chodzi tak naprawdę o relacje z człowiekiem. Wysyła więc proroka postępując z Dawidem w bardzo mądry sposób. Nie atakuje go bezpośrednio, tylko poprzez przypowieść otwiera mu serce, które skamieniało od słabości, przez grzech, przez brak wyznania. Poruszony opowieścią o bogaczu, który mając całe stado owiec zagarnął jeszcze jedną/jedyną!/ owieczkę biedaka –chcąc uraczyć swoich gości – bo mu żal było uszczuplić swoje stado. Dawid burząc się śmiertelnie na taką niegodziwość skwitował to: ten człowiek winny jest śmierci, bo uczynił rzecz bez miłosierdzia! I  jak już ta jego skorupa się odchyliła – otworzyła się przestrzeń do żywego ciała. Wtedy nastąpił precyzyjny strzał ze strony proroka: ty jesteś tym człowiekiem! W tym momencie Dawid odkrywa, uświadamia sobie, przyznaje się do swojego grzechu, do swojej słabości i …pokutuje. Pokuta jest zawsze pragnieniem, aby odbudować relacje. Gdyby  w małżeństwie  doszło do zdrady, to trudno sobie wyobrazić, że winna tej sytuacji strona byłaby w stanie udobruchać pokrzywdzonego współmałżonka jakimś mega-prezentem. Uznalibyśmy to za prostackie zachowanie. Wiemy, że zranienie relacji jest na tyle delikatną i bolesną zarazem sprawą, że uzdrowienie tego stanu rzeczy wymaga  czasu. Niepodobna, by ból zranionej osoby ukoić spektakularnym  prezentem.

 

Słabość rozumiana jako doświadczanie bezsilności w obliczu przychodzącego z zewnątrz  zła

Drugim wymiarem  słabości obecnym w Piśmie Świętym, a służącym jako narzędzie prowadzenia narodu wybranego, jest juz nie wymiar popełnianych przez Izraelitów  grzechów, czynionego przez nich zła , ale wymiar doświadczanego z zewnątrz zła i związanego z tym poczucia bezradności. Izrael był wielokrotnie w takim położeniu, kiedy  zagrażało mu unicestwienie, kiedy to – mały i kruchy – musiał stawić czoła przeciwnościom losu, siłom po ludzku go przerastającym. Najpierw w niewoli egipskiej zagrożony eksterminacją, potem  w niewoli babilońskiej. Izrael wtedy czuje się mały i woła do Boga. Biblia pulsuje wołaniem do Boga ludzi, którzy zdają sobie sprawę z tego, że zło które ich otacza jest tak wielkie, nieproporcjonalne do ich możliwości. Zło tak ich przerasta, że jest jak bagno , które błyskawicznie wciąga. Ten obraz często się pojawia w psalmach. Naród izraelski staje bezradny. Jeśli nie przyjdzie pomoc z zewnątrz, jakaś interwencja z zewnątrz, to umrze, po prostu nie będzie go.                                                                                                                                                    Tej kruchości doświadczamy także współcześnie, kiedy nosimy w swojej pamięci  wspomnienia tak wielkiej krzywdy, że potrafi ona zawładnąć naszym sercem, ograniczyć nasze człowieczeństwo. Często jest to tak wielki cios, że nie podniesiemy się, jeśli nie pojawi się pomoc z zewnątrz, bezinteresowna pomoc drugiego człowieka. To Bóg posługuje się innymi ludźmi.

 

Lekcja słabości na przykładzie Eliasza

Mówiąc o słabości powiem na koniec jeszcze o Eliaszu, który doświadczył ze strony Boga olbrzymiej siły. Zabrakło jednak czegoś istotnego w doświadczeniu tego proroka – Pan Bóg daje mu lekcję. Otóż królowa Izabel mająca ogromną władzę promuje proroków Baala. Lud  skłania się do proroków Baala. Zaczyna coraz bardziej schodzić z drogi służby Bogu jedynemu. Zaczyna tę relację zaniedbywać. Znudził się Bogiem. Eliasz bardzo chce ten lud wybudzić, żeby się ocknęli, żeby przestali zdradzać Boga i opowiedzieli się znów za tą jedyną miłością, która daje życie. Prorok zwołuje na górze proroków Baala i cały lud chcąc dać pokaz siły, by utrzeć nosa wyznawcom bożków. Eliasz intencje ma dobre /chce aby lud się nawrócił do Boga/, ale wyraźnie ponosi go, robi istny show: wyszydza tych fałszywych proroków, śmieje się z nich. Kiedy wszyscy wyznawcy Baala zanoszą bezskutecznie modły, Eliasz każe swoje ofiary zalać wodą, tak jest pewien, że Bóg go nie zawiedzie. Zwraca się wprost do Boga: Panie, niech ten lud zobaczy Twoją moc, Twoje zwycięstwo! Tak też się po jego myśli układa. Eliasz wykorzystuje emocjonalną przewagę i „wycina” 450 wyznawców Baala. Spotyka go jednak przykra niespodzianka ze strony królowej Izabel, która wydaje na niego wyrok śmierci! Nagle ten silny dotąd Eliasz zaczyna się bać. Coś w nim pękło do tego stopnia, że ten mocarz ducha idzie na pustynię, kładzie się i mówi: chcę umrzeć. Bóg posyła do niego anioła, który trąca go w bok i kieruje na górę Horeb. Tam ma się dokonać przypowieść mająca otworzyć oczy Eliaszowi na słabość. Gdy już wspiął się na tę górę, Bóg go zatrzymał. Szła jakaś potężna wichura, która druzgotała skały, ale Bóg nie był w tej wichurze. Potem pojawił się ogień, ale Bóg nie był również w tym ogniu. Następowały też inne żywioły i Bóg nie był w tych żywiołach. Nagle pojawił się szmer łagodnego powiewu, a właściwie była to głęboka cisza. I w tym momencie Bóg mówi do Eliasza: co ty tu robisz Eliaszu? A prorok odpowiada: z żarliwością stanąłem po Twojej stronie, a oni godzą na moje życie. Myślę, że to jest lekcja dla Eliasza, że w Bogu jest też kruchość, że w Bogu nie ma tylko siły. Wobec zdrady, biedy ludzi, którzy nie umieją uszanować miłości – w Bogu jest kruchość, delikatność. Wobec zła Bóg nie chce przyjąć postawy kogoś, kto będzie „wycinał w pień”. Jakby chciał powiedzieć do Eliasza: poniosło cię stary, nie byłeś w tym momencie moim posłannikiem, kiedy chciałeś wszystko załatwić potęgą i przemocą. Biblia uczy nas wołać do Boga, kiedy jesteśmy ludźmi raniącymi miłość i gdy jesteśmy ludźmi skrzywdzonymi w poczuciu wielkiej bezsilności. Biblia uczy wołać, żarliwie wołać: ratuj, ocal moje życie. A wspólnoty „Wiara i Światło” to jest wysłuchanie tych próśb przez Boga, Jego Opatrzność, przez konkretnych ludzi, którzy na powołanie odpowiadają.

 

Wojciech Jędrzejewski OP

 

 

Wojciech Jędrzejewski OP – przeor klasztoru ojców dominikanów w Łodzi, nieprzeciętny katecheta „od trudnej młodzieży”, duszpasterz akademicki, orędownik ludzi słabych, odrzuconych, autor licznych książek i publikacji /m.in.”W drodze”, „List”/ przybliżających życie duchowe Kościoła osobom stojącym na rozstajach

 

Brak możliwości komentowania.