Czy słaby, cierpiący może być pożyteczny?

Konferencja przygotowana na sympozjum „Silny potrzebuje słabego” w ramach I Szczecińskiego Zalewu Myśli na Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie

Jadwiga Gajlun-Markur

Czy słaby, cierpiący może być pożyteczny?*

 

Moja rodzina

 

      Nasuwa się pytanie: jak to? skoro słaby, cierpiący w czym może być pożytecznym? A ja twierdzę, że tak. Sama jestem słaba z racji swojego wrodzonego kalectwa / od urodzenia brak mi obu rąk i jednej nogi. Wymagam opieki całodobowej, lecz takiej nie mam. Moi rodzice zmarli, mąż też, a dzieci nie miałam. Mogę pochwalić się, że jestem babcią. Wprawdzie tylko cioteczną, ale JESTEM. Życie jak do tej pory miałam wspaniałe. Rodziców miałam cudownych. Mam dwóch braci: starszy Zdzisław mieszka w Szczecinie, a młodszy Adam ze swoją rodziną zamieszkuje w Golczewie oraz dwie wspaniałe bratowe Barbarę i Bożenkę. Mam czterech bratanków i jestem potrójną/ a szykuje się i czwarte dziecko/cioteczną babcią. To z mojej strony, a od zmarłego męża mam dwie szwagierki, dwóch szwagrów i sześcioro siostrzenic oraz siedmioro ciotecznych wnuków. Mam dla kogo żyć!

 

 

Moja praca

 

Po zdaniu matury wróciłam do domu. Tak, wróciłam, gdyż do szkoły uczęszczałam we Wrocławiu. Była to szkoła dla takich osób jak ja, lecz o lżejszym kalectwie. Po maturze zdobyłam tytuł technika-ekonomisty o specjalności handel spółdzielczy. Uważałam, że jestem uczona, bo mam tytuł. Jakie było moje zdziwienie, gdy żadna spóldzielnia inwalidów nie chciała mnie przyjąć do pracy. Aż w końcu udało się. Pracowałam

przez 16 lat jako telefonistka. Różnie było w pracy. W mojej pierwszej pracy wysłano mnie do Poznania w celu oprotezowania kończyn górnych. Po powrocie z utrudniającymi życie, a więc bezużytecznymi protezami okazało się, że muszę szukać nowej pracy/zostałam zwolniona/. Znalazłam nową pracę jako telefonistka i nareszcie mogłam nagadać się do syta .W szkole na lekcjach wiele razy byłam wypraszana na korytarz za gadanie. Do swojej pracy dojeżdżałam z Żelechowa na Pomorzany jeździłam tramwajem Chodziłam wtedy o protezie nogi i miałam także protezy rąk . Często pomagano mi nieudacznie wsiadać do tramwaju. Łapano mnie za „ręce” i ooo… dziwo, gdy ręce wnoszono z ubraniem po stopniach na górę, ja zostawałam na dole rozebrana do biustonosza! Mnie to bawiło, ale osoby pomagające były zażenowane dopóki nie dowiedziały się jak mogą mi pomóc. Od tej pory owi Panowie codziennie czekali na mnie, żeby mi pomóc wsiąść do tramwaju . Bardzo jestem wdzięczna tym panom. Dzięki nim                                                                                                                                                                                                                                                                                                               nie spóźniałam się do pracy.

 

 

 

Przechodzę na rentę, wychodzę za mąż, zaczynam malować

 

Po przepracowaniu szesnastu lat pracy postanowiłam udać się na wypracowaną rentę. Jak postanowiłam tak zrobiłam. Musiałam stanąć ponownie na komisję o  przywrócenie mi pierwszej grupy inwalidzkiej. Dlaczego ponownie? Cały czas byłam zaliczana do I grupy, lecz gdy chciałam pracować to musiałam mieć II grupę, bo z pierwszą nie przyjmowali do pracy! W końcu się udało. Jaka była moja radość, że wreszcie wyśpię się do syta. W szkole na lekcji nie wolno było rozmawiać ani spać. W czwartej klasie szkoły podstawowej „przespałam” w ten sposób rok szkolny! Byłam po operacji i myślałam, że wożą mnie do szkoły po to, żebym spała na lekcji. Jakież było moje zdziwienie na koniec roku, że będę powtarzać drugi raz czwartą klasę. W szkole nie mogłam spać, w pracy tym bardziej, ale będąc na rencie: wreszcie MOGĘ. Pospałam ciurkiem dwa dni i już mi się odechciało i wtedy „złapała” mnie nuda. A ja złapałam sobie w międzyczasie męża – pełnosprawnego brata mojej przyjaciółki /przynajmniej  była gwarancja, że nie „odbije” mi jego/. Mąż pracował, a moja mama była w domu na emeryturze. Gotowała nam obiady, oj dogadzała nam! Ja nie miałam co robić cały dzień, zauważyła to Mamusia i przypomniała mi , że w szkole średniej odrabiałam lekcje za koleżanki z przedmiotu „reklama” i ” liternictwo”. Zapaliłam się do pomysłu Mamy, ale nie wiedziałam od czego zacząć . Mama zaciągnęła rady od sąsiadki malującej , której pokazała moje malunki kredką. Pani sąsiadka z zachwytem stwierdziła, że mam talent. Podpowiedziała jak zacząć malować na płótnie i jakimi farbami . Kupiliśmy blejtram farby , olej i rozpuszczalnik do mycia pędzli.

Zabrałam się z ochotą do pierwszego obrazu , namalowanie kwiatów zajęło mi godzinę, a mycie mnie …całe dwie’ Nie wiedziałam, że farby olejne tak zasychają i są trudne do umycia. Byłam dumna ze swojego „arcydzieła”. Patrząc teraz na pierwsze obrazy śmiech  mnie bierze. Po paru tygodniach zostałam przyjęta do Międzynarodowego Zrzeszenia Ludzi Malujących Stopami lub Ustami . Do dzisiaj maluję i należę do tego Zrzeszenia .

 

 

Koniec sielanki

 

Mój mąż zmienił pracę na lepiej płatną i przez to nasze małżeństwo zaczęło się rozpadać. Wracał coraz później z pracy i zazwyczaj był już po alkoholu. Koledzy byli mu bliżsi jak ja. Znalazła się także kobieta pełnosprawna, z którą coraz częściej mój mąż spędzał czas. Bolało mnie to, popłakiwałam sobie cichutko, bo nie chciałam zasmucać swojej kochanej mamusi. Ona była bystra i sama to zauważyła. Nic mi nie radziła. Na początku walczyłam z męża pijaństwem, kolegami, nową kobietą, ale poddałam się . Nikogo nie można zmusić do trwania w zawartym przed Bogiem małżeństwie. Złożyłam pozew o rozwód cywilny. Sędzina miała duże opory w podjęciu decyzji, gdyż stwierdziła , że nas należy łączyć, a nie rozłączać. Uparcie prosiłam o rozwiązanie naszego związku / trwał 7 lat/, wiedząc, że mąż ma inną kobietę. A może z Nią będzie szczęśliwszy jak ze mną ? – pomyślałam. Otrzymaliśmy rozwód . Z  „pompą” wyprowadził się do swojej wybranki. Podzieliłam się z nim na pół dorobkiem życia, pościelą , ręcznikami. Oddałam mu auto Forda Cortinę / mimo, że sąd przyznał mnie/. Dlaczego podarowałam? Sama bym nim nie jeździła, a on miał prawo jazdy – był zawodowym kierowcą. Pomyślałam, że jemu się przyda auto. Mieliśmy rozpoczętą budowę domku , który w całości sąd zasądził dla mnie. Gdy sprzedałam, to podzieliłam się ze swoim byłym mężem. Cieszyłam się gdy często przychodził do mnie i wołał , że brakuje im tego czy tamtego i pytał mnie: „masz”? Jak tylko miałam, to nie pożyczałam, a dawałam. Bywał coraz częściej i zaczęło mnie to męczyć. Pewnego dnia przyszedł i oznajmił, że wyjeżdżają w jej rodzinne strony. Mojej radości nie było końca.

Gdy odjechali – odetchnęłam z ulgą. Jak wyjechał to zaginął o nim słuch.

 

 

 

 

Powrót męża marnotrawnego

 

Po ośmiu latach zastukał do moich drzwi. Wrócił , bo ona jego wygoniła . Dopiero po paru tygodniach zorientowałam się, że jest bardzo , ale to bardzo chory . Dlatego chyba ta kobieta wygoniła go, a on wtedy przypomniał sobie o mnie. Nie poszedł do sióstr, tylko do mnie. Przygarnęłam go. Przecież mieliśmy ślub kościelny i nadal byliśmy małżeństwem. Mąż rewanżował nam się : mnie i mojej mamusi, która wstawiała się za nim u mnie. Jak się rewanżował? Opieką.

Mama mając już 80 lat zachorowała na ” demencję starczą”. Była coraz słabsza.

Mąż nie pracował. Dostał rentę socjalną, gdyż stan zdrowia nie pozwalał mu na jakąkolwiek pracę.Mama zmarła i zostałam sama z mężem, który częściej bywał w szpitalu jak w domu. W szpitalu odwiedzałam go codziennie. Jeździłam wózkiem elektrycznym, a szwagier męża szedł obok mnie. Opiekowała się wtedy mną siostra męża, a moja przyjaciółka – Władzia / kolegujemy od 44 lat/. Ostatni pobyt szpitalny męża trwał trzy miesiące. Nastąpiło najgorsze – mąż poszedł na kolejną operację, gdyż miał zainfekowane by-pasy. Jak poszedł, to już nie wrócił do żywych, gdyż go nie dobudzili. Od dwóch i pół lat jestem wdową. Mimo swojego kalectwa żyję jakoś. Jestem sama, opiekuję się 13. letnią kotką, a mną opiekuje się Władzia, której załatwiłam etat w pomocy społecznej. Ona ma pracę, a ja opiekę i przyjaciółkę. Nasza przyjaźń przetrwała przechodząc wiele dobrego i złego.

Myślę, że swoim życiem udowodniłam, że mimo  słabości jestem pożyteczna, co ukazuję we własnych obrazach i samym życiem. Nie użalam się nad sobą, nie wołam: dajcie, bo mi się należy, ale swoją osobą wspieram  raczej „silnych”, którzy niekiedy czują zakłopotanie spotykając ludzi takich jak ja. Często osoby pełnosprawne same tworzą bariery w spotkaniu z niepełnosprawną osobą. Obawiają się popełnienia jakieś gafy, a wystarczy uśmiech .Potrafię śmiać się z innymi z samej siebie! Wiem, że JESTEM POŻYTECZNA.

 

 

Jadwiga Gajlun–Markur

 

 

*Konferencję autorka własnostopnie  zapisała w swoim laptopie!

 

Jadwiga Gajlun-Markur – szczecinianka, z wykształcenia technik- ekonomistka, z nudów, a potem z zamiłowania – malarka, z urodzenia – kaleka z zaledwie jedną kończyną / stopą/ poruszająca się na zwykłym inwalidzkim wózku, z darów niebios – potrafiąca w każdym położeniu dziękować.

 

 

Brak możliwości komentowania.