Prof. Henryk Samsonowicz
Niezwykłe postawy bezinteresowności w dziejach narodu polskiego
Kiedy rozmyślałem nad tematem zaproponowanym mi przez organizatorów zamkowego sympozjum, to poczułem się trochę nieswój. Pojawiła się we mnie wątpliwość: czy istnieją działania bezinteresowne? Czy istnieją działania, których realizacja – w samym zamyśle działającego– ma nie przynosić żadnych korzyści osobistych? Proszę mi wybaczyć na tej sesji, że zacznę od stwierdzenia: nie wydaje mi się, żeby to było możliwe. Zawsze w działaniu są przewidziane jakieś korzyści – w historii się to potwierdza. Tyle tylko, że cel dla którego się podejmuje działania; te korzyści, które bierze się przy tym pod uwagę, mogą być czasami ukierunkowane na wartości wyższe. Na przykład może to być dążenie do prawdy, szczęścia, ale również do uzyskania satysfakcji płynącej z działań na rzecz innych.
Czy można w naszej tysiącletniej historii dostrzec przypadki, które wskazywałyby na to, że tego rodzaju działania miały miejsce? Innymi słowy: czy istniała w naszej historii bezinteresowność? Bezinteresowność rozumiana jako działanie w imię wyższych wartości, w imię walki o prawdę , dobro, radość bez oglądania się na własne korzyści.
Zacznę od takich sztandarowych postaci, które istniały i funkcjonowały. Czy pierwszy patron Królestwa Polskiego święty Wojciech, kiedy przybywał na nasze ziemie, by głosić prawdę w środowisku teoretycznie ochrzczonym /może 5 procent mieszkańców naszego kraju wiedziało wówczas czym jest chrześcijaństwo / myślał o własnych korzyściach? Wydaje mi się, że pragnął głosić to, co uznawał za prawdę. Choć święty Wojciech był z pochodzenia Czechem, Polacy w uznaniu jego zasług przyjęli go za swego!
Weźmy inny przykład z historii naszego narodu: naszego rodaka, biskupa krakowskiego Stanisława. My współcześnie, tak naprawdę niewiele wiemy o przyczynach jego konfliktu z królem Bolesławem Śmiałym, nie znamy przebiegu tych wydarzeń, ale wiemy co ludzie chcieli, żeby działalność biskupa niosła ze sobą. Według legendy, mitu zapisanego sto lat po jego śmierci, biskup Stanisław wszedł w konflikt z królem, aby uchronić polskie kobiety od prześladowań na jakie były narażone. Innymi słowy: biskup miał nie działać w swoim interesie, ale w przeświadczeniu, że każdemu człowiekowi przynależy prawo do poszanowania jego godności, udzielenia ochrony potrzebującym. W ocenie tamtych wydarzeń pojawia się niejednoznaczność. Czy to było świadectwo wystąpienia przeciwko władcy w imię bezinteresownej ochrony ludzi upokarzanych, zabijanych, karanych, niszczonych? Czy była to tylko potrzeba ludu odwoływania się do kogoś, kto tego rodzaju idee powinien realizować?
Mamy w naszej historii przykłady bezinteresownej postawy, nie tylko z kręgu kościelnego, co jest oczywiste. To są ludzie, którzy stali się własnością, weszli w świadomość zbiorową naszego społeczeństwa, narodu dlatego, że to my potrzebujemy pewnych wzorców bezinteresowności.
Kasztelanowi krakowskiemu, pod koniec życia hetmanowi Stefanowi Czarneckiemu, temu który jest wzmiankowany w naszym hymnie narodowym, przypisuje się powiedzenie, że działał on dla dobra Rzeczypospolitej. Jak tam było naprawdę nie będziemy w to wchodzić. Nie jestem tu po to, żeby rozprawiać się z mitami . Znane powiedzenie przypisywane hetmanowi Czarneckiemu: „Jam nie z soli, ani z roli, tylko z tego, co mnie boli” wskazywałoby na to , że albo on rzeczywiście tak uważał, albo ludzie chcieli, aby ich pozytywny bohater tak uważał, bo jest zobowiązany do stanięcia w obronie interesów narodu w obliczu najazdu szwedzkiego. Nie rozsądzając, gdzie leży prawda, nie ulega wątpliwości, że mitologizowanie rzeczywistych postaci historycznych stanowi nasz wspólny wymóg, aby pamięć o naszej przeszłości rysowała się jaśniej.
Znacie Państwo zapewne opowieść z życia Tadeusza Kościuszki, który miał się podobno zatrzymywać przy każdym napotkanym żebraku. Można by tę historię spuentować włoską sentencją: „Jeśli to nawet nie jest prawda, to ładnie to wygląda”. Rzeczywiście! Jak by nie patrzeć była to narodowa sprawa bezinteresownego wspomagania biednych.
Na pewno bezinteresownie działał inny człowiek, wspomniany w naszym hymnie Henryk Dąbrowski, który za życia nie doczekał, ani specjalnych nagród, ani majątku. Kiedy proponowano mu służbę na wysokich stanowiskach w armii pruskiej, armii austriackiej – odmówił. Wolał pójść na tułaczkę do Włoch, żeby pod wodzą niejakiego Bonaparte organizować polską armię.
Mamy takie przykłady z całkiem niedawnych dziejów. Dużo można mówić: są przeciwnicy, są zwolennicy człowieka, który przyczynił się do odbudowy państwa polskiego. Józefowi Piłsudskiemu, choć można wytykać różne grzechy i wady, trzeba przyznać, że to co robił nie było podyktowane oglądaniem się na własne korzyści. Kiedy zrezygnował demokratycznie ze stanowiska Naczelnika Państwa i przeniósł się do bardzo skromnego domu pod Warszawą w Sulejówku, jego życie przybrało bardzo skromne formy. Zdarzało się, że pod koniec miesiąca nie starczało na posiłek dla jego nie tak znowu licznej rodziny. Nie działał w interesie własnym, działał dla idei, której poświęcił swoje zdrowie i życie.
Jego wielki przeciwnik, Roman Dmowski – człowiek, który głosił idee odmienne od Piłsudskiego zmarł w majątku Niklewiczów pod Łomżą pozostając na łaskawym chlebie. Mimo, że to właśnie jemu zawdzięczamy między innymi oparcie granic polski o Pomorze, że na Kongresie Wersalskim idea odrodzonej Polski funkcjonowała.
Przykłady bezinteresownej postawy można by mnożyć przechodząc do czasów bardziej nam współczesnych, gdzie nie dla korzyści materialnych wygłaszał swoje kazania ksiądz Jerzy Popiełuszko , nie dla korzyści materialnych strajkowali robotnicy tu w Szczecinie, Gdańsku czy Gdyni , czy później w innych miastach Polski. Ale to są już działania zespołowe. Chciałbym przy tej okazji zwrócić uwagę na pewne zbiorowe cechy naszego społeczeństwa. Te zbiorowe cechy przynoszą niekiedy zupełnie zaskakujące rezultaty.
Jak powszechnie wiadomo, my w czasie kiedy byliśmy pozbawieni własnego państwa, nie mieliśmy swojej tożsamości obywatelskiej, staliśmy się heroldami walki za waszą i naszą wolność. Za waszą wolność! Co nam z tego przyszło, że nasi rodacy walczyli o niepodległość Belgów, o niepodległość rozmaitych ziem włoskich, niemieckich, południowosłowiańskich, węgierskich? Powtórzę, co im z tego przyszło, co nam z tego przyszło? To była działalność bezinteresowna. Jeśli możemy wspominać z dumą Józefa Bema, Mierosławskiego i wielu innych, to właśnie między innymi dlatego, że oni realizowali hasło, które nie tyle naszej wspólnocie narodowej, co ich wspólnotom przynosiło wymierne korzyści.
Tutaj chciałbym odwołać się do pewnego fenomenu. Fenomenu, który jest rzeczywiście chyba jedyny – proszę nie traktować mnie jako megalomana- w skali globu ziemskiego. Oto kraj –jak wspomniałem – bez swojego państwa, bez swojego prawa, szkolnictwa przez wiele dziesiątków lat, bez swojej armii, bez swojego sądownictwa czyli Polska w latach niewoli. Polska podzielona, poćwiartowana na rozmaite kawałki, nie tylko na trzy zabory – w rzeczywistości było tych kręgów znacznie więcej – dokonała rzeczy zupełnie zdumiewającej! Potrafiła przyciągać do swojej kultury, polonizować –praktycznie rzecz biorąc- mieszkańców prawie wszystkich krajów europejskich. Nie wierzycie Państwo, proszę się rozejrzeć po polskich, różnych patriotach: czy to będzie Kronenberg czy Getekling, Hauke – bohater powstania styczniowego czy Sorel -cała dynastia wielkich uczonych krakowskich. Proszę nie traktować tego jako odwołanie się do dnia dzisiejszego: ilu mamy Millerów, ilu Vogtów, ilu mamy ludzi, którzy spolonizowali się walcząc o naszą niepodległość? Choćby przykład Adama Winklera, który ponosząc zasługi dla polskiej kultury przyjął polskie nazwisko – Wojciech Kętrzyński, przyjmując równocześnie polską świadomość. A ilu było rozmaitych przybyszów z Rosji: Szeremietiewów, Popowów, Grekowów? – którzy tutaj u nas działali. Związane z tym były pewne dowcipy. Kiedy pewien generał po 18.tym roku żalił się: „przyszłe straszne czasy dla naszej ojczyzny, którą rozebrali na trzy części – jedną wzięli Awstryjcy, drugą Germańcy, a trzecią część… my! Ale to był generał polski, on walczył w 20.tym, 29.tym/XIXw./ roku dla nas. To nie byli tylko Austriacy, Niemcy czy Rosjanie. Myśmy potrafili polonizować rozmaitych Anglików jak rodzina Taylorów, Szkotów – Fergussonów, Francuzów – de Courtenueay , Włochów – rodzina Blikle, Semadeni. To jest ten fenomen, że kraj stanowiący peryferię gospodarczą, peryferię zamożności był w stanie przyciągnąć do siebie ludzi z całej Europy. Dlaczego? Ano dlatego, że myśmy potrafili wytworzyć w ówczesnej Europie realny model współistnienia w oparciu o hasło: „za wolność waszą i naszą”. Co zresztą świadczy o tym, że ludziom w każdej epoce potrzeba czegoś więcej niż tylko pieniędzy, majątków ziemskich – człowiek żyje nie samym chlebem. Trudno ograniczać się w przykładach tylko do wieku dziewiętnastego.
Moi rówieśnicy, moi koledzy, którzy w wieku „nastu” lat szli do powstania warszawskiego nie byli ludźmi zabiegającymi o dobra majątkowe, zaszczyty generalskie czy marszałkowskie. Proszę mi wierzyć – oni szli po to, żeby walczyć o wolność, równość czy godność „naszą i waszą”.
Nie będę tu wspominał o tym, co realizowali Polacy z tak zwanej opozycji demokratycznej, którzy wiele miesięcy, lat spędzali w więzieniach niedawnych czasów. Tak się akurat składa, że w instytucji której pracuję od wielu, wielu lat, wielu z nich przewinęło się przez tę instytucję , studentami Uniwersytetu Warszawskiego byli: Jacek Kuroń, Adam Michnik, Witold Modzelewski. Niezależnie od tego co sądzimy o formach ich działania czy podzielamy w pełni ich poglądy, jestem przekonany, że stanowią oni piękny przykład niezłomności, bezinteresowności. Kiedy siedząc w więzieniu, w warunkach, kiedy wszystkim się wydawało, że mur berliński nie upadnie przez najbliższe sto lat, realizowali postulaty walki o wyższe wartości.
Na koniec, żeby odnieść się do ostatniego referatu, który miałem przyjemność wysłuchać /chodziło o konferencję nadesłaną przez profesora Antoniego Smoluka z UE we Wrocławiu – ”Po co nam matematyka? –między bezinteresownością, a użytecznością”-d.red. / chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Całkowicie zgadzam się z moim przedmówcą: są rozmaite działania, które wymagają bezinteresowności i wymagały zawsze. Otóż my – naukowcy, kiedy uzyskujemy stopień doktora składamy przyrzeczenie w języku łacińskim, że: „będziemy działać nie dla ułomnej chwały, nie dla korzyści materialnych, lecz dla prawdy”.
To jest ta wartość dla której warto być bezinteresownym! Składając przyrzeczenie wierności prawdzie czy zawsze dotrzymujemy słowa? Ze wstydem mogę się do tego przyznać, że nie zawsze! Ale są ludzie, którzy dla poznania prawdy są gotowi na w pełni bezinteresowną działalność.
Człowiek to jest taki byt, dosyć szczególny, nie jedyny na pewno. Koty są też ciekawe. Włażą tam, gdzie nie powinny, poznają nowe drogi. Ale one szukają tam wartości doczesnych.
A człowiek chce po prostu wiedzieć, bezinteresownie poznawać prawdę.
P.S. Konferencja wygłoszona podczas sympozjum pn.”Za darmo nie na darmo. Bezinteresowność, hojność, wspaniałomyślność – o rehabilitację cnót” 21 listopada 2009 roku na Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie w ramach cyklu: Szczeciński Zalew Myśli przygotowanego przez Fundację Dom Rodzinny w Łysogórkach /www.fundacja-dom-rodzinny.org.pl/.