Gość w dom – Bóg w dom: polska specjalność?

Timm Stuetz

Gość w dom – Bóg w dom: polska specjalność?

 

Zastanawiałem się podejmując to zaproszenie do udziału w sympozjum: co tu robi Niemiec? Ale ja już nie jestem całkowicie Niemcem, Polakiem też jeszcze nie… Mogę powiedzieć z tej skomplikowanej perspektywy, że Niemcy oceniają polską gościnność inaczej, niż sami Polacy. Rozmawiałem z ludźmi wśród których mieszkam na wsi/pod Szczecinem – dop. red./, ze swoimi przyjaciółmi i często słyszałem słowa: „to legenda”, „przereklamowane”! Jeden starszy pan powiedział mi wręcz jak to było w Poznaniu zaraz po zakończeniu wojny: ”gość w dom, masło do kredensu …”. Pewnie punkt widzenia zależeć będzie od tego w jakiej sytuacji się znajdziemy: czy jest pokój albo wojna?, czy jesteśmy bogaci albo biedni?, czy znalazłem się wśród przyjaciół czy obcych?, czy mieszkam w mieście czy też na wsi ?

Z moją żoną od wielu lat prowadzimy „polski” dom na wsi. Przytrafiło się nam coś niezwykłego. Był wtedy ponury, deszczowy dzień. Mieliśmy w domu gości, za oknami grzmiało, drzwi były zamknięte. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłem  – przede mną stanął obcy człowiek, około trzydziestu lat, brudny, mokry. Zapytał: czy jestem Niemcem? Powiedział mi,  że na wsi skierowano go do mojego domu, gdyż tu się mówi po niemiecku. Człowiek ten był w drodze „autostopem”, nie wiedział jak dalej się kierować. Od słowa do słowa okazało się, że podróżuje z niemieckiego miasteczka blisko granicy. Spytałem: dokąd zmierza dalej? -Do Torunia! – usłyszałem odpowiedź. Zaprosiłem go do środka, choć miałem wątpliwości, trochę się bałem. Patrzyłem na żonę, a ona na mnie jakby chciała zapytać: „co ty robisz?” Nie opuszczał jej lęk, że ktoś obcy może nas okraść, co na to powiedzą nasi goście? Wtedy, obcego przybysza  zapytałem wprost: „Co pan potrzebuje?” –Wziąć prysznic, przebrać się i pójść dalej – odpowiedział. Obcy człowiek wszedł do łazienki, przebrał się i wrócił. Nam wszystkim spadł kamień z serca.

Ryzyko w naszych czasach zawsze istnieje! Często biję się z myślami: mogę czy nie mogę? W tym przypadku okazało się , że ten człowiek był w kłopotliwej życiowo sytuacji. Szukał na nowo drogi do samego siebie. Miał wielkie problemy z własną rodziną. Rozstał się z żoną , jedynym dzieckiem. Nie wiedział co począć ze sobą. Powiedział mi na koniec: „Ja muszę znaleźć siebie. W Rumunii mój dziadek ma grób. Muszę wrócić do niego!”. Przekazałem mu mały „słowniczek” polskich wyrazów, które mogłyby mu przydać się w drodze. Po trzech godzinach opuścił nasz dom.

Jeszcze parę razy potem otrzymywałem od niego kartkę pocztową z wiadomościami z trasy. Oznajmiał w jednej z nich, że odnalazł swoją drogę.

To doświadczenie pokazało mi, co znaczy gościnność. Jak może okazać się ważna dla naszego gościa. W tym momencie „polski” dom w którym mieszkam od dwudziestu paru lat  -można tak powiedzieć – zdał egzamin z gościnności, ale nie obyło się bez wewnętrznej walki z własnymi lękami.

Gościnność nieodwołalnie kojarzy się ze świętami. I to nie tylko w naszych czasach i w tym miejscu kuli ziemskiej. Wszystkie religie świata honorują świętowanie. W poszczególnych kulturach różnicują się zwyczaje poprzez które wyraża się ta gościnność.

Na przykład u Niemców, gdy gość przestąpi próg domu jest z początku spokojnie, przynajmniej tak jest w Północnych Niemczech. W Saksonii, Bawarii może jest już bardziej podobnie  jak w Polsce. Od progu domu zaczyna się celebracja powitania: całowanie, pada koronne pytanie: co słychać? Potem się to uspokaja, goście zaczynają się czuć jak u siebie.

Jednego roku w latach 80tych wybraliśmy się z Polski wraz z żoną w podróż, by poznać bliżej kraje zachodnie. Jechaliśmy przez Niemcy, Francję, Szwajcarię, Hiszpanii aż do Portugalii zatrzymując się po drodze na campingach. W tym ostatnim kraju myśleliśmy, że jesteśmy u siebie. Na campingu wszyscy wokół stawali się dla siebie przyjaciółmi, a przecież  nie byli  rodziną. Zaraz pojawiała się też butelka wina na stole, jakieś przekąski, krzątające się dzieci. Zaskoczeni byliśmy podobieństwem w przeżywaniu wspólnoty przez Portugalczyków i Polaków. Myślę, że największa różnica jest – jak wszędzie – między bogatymi a biednymi.  Kiedy trafimy na mniej bogatych, wtedy jest bardzo przyjemnie i wesoło.

Ważne jest by człowiek wraz z otwarciem drzwi otworzył swoje serce. Mówimy tu na zamku dużo o bezinteresowności. Ja mam poczucie, że jestem bardzo zainteresowany poznaniem obcych ludzi. Czy to już jest bezinteresowność? Bierzemy udział w życiu innych ludzi, którzy tym samym stają się dla nas prezentem! To jest ta tajemnica gościnności.

Dziś w młodym pokoleniu europejczyków reguły, przyjęte normy gościnności utraciły swoje dotychczasowe znaczenie. Dlatego cieszę się , że tu w Szczecinie – niejako pod prąd Europie- odbywa się spotkanie w duchu: za darmo nie na darmo.

 

 

P.S.  Konferencja wygłoszona podczas sympozjum pn.”Za darmo nie na darmo. Bezinteresowność, hojność, wspaniałomyślność – o rehabilitację cnót”

21 listopada 2009 roku na Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie w ramach  cyklu: Szczeciński Zalew Myśli przygotowanego przez Fundację Dom Rodzinny w Łysogórkach /www.fundacja-dom-rodzinny.org.pl/.

 

 

Brak możliwości komentowania.