Autor: Mateusz Derkowski, Męska Szkoła Społeczna „Nawigator” w Przylepie k/Szczecina
Konferencja przygotowana na III sesję: „Wspólnotowość. Wyzwania dla edukacji” w ramach sympozjum VIII Szczecińskiego Zalewu Myśli „Wspólnota .Wyjątkowa przestrzeń” na Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie 19-21 listopada 2015
Zacznę od najbardziej banalnej kwestii: podziału drużyny. Najbardziej naturalny wydaje się podział ze względu na płeć. Pracowałem wcześniej przez trzy lata jako nauczyciel języka angielskiego w przedszkolu, teraz pracuję w szkole męskiej, gdzie ten rodzaj podziału akurat występuje. Z moich obserwacji wynika, że z dziećmi w wieku przedszkolnym bardzo trudno jest stworzyć drużynę z tego względu, że dzieci w tym okresie rozwojowym są nastawione bardzo egocentrycznie. Z dużymi oporami przychodzi im myślenie „całościowe”. W wieku wczesnoszkolnym pojawiają się już zasadnicze różnice: dziewczynki są dużo sprawniejsze od chłopców. Nie są tak rozpieszczone , podejmują samodzielnie inicjatywę. Nie znam dyscypliny sportu w której funkcjonowałaby drużyna damsko-męska.Wygląda na to, że tylko same kobiety czy też sami mężczyźni są w stanie „dogadać się” ze sobą na boisku. Widocznie różnice w psychice kobiety i mężczyzny są zbyt duże, by te dwie płcie mogły koegzystować ze sobą na boisku. A może to tylko kwestia kultury i wychowania.W drużynach stricte męskich z którymi przyszło mi pracować mogę stosować szczególne formy motywacji. W jednorodnej płciowo drużynie metody „dojścia” do ucznia są niewątpliwie ułatwione.
Niezmiernie ważnym etapem tworzenia drużyny jest odpowiedni dobór członków zespołu. Według jakich kryteriów podzielić chłopców na dwie, trzy drużyny tak, żeby mogły dobrze funkcjonować? Jest wiele sposobów. Jeśli nie znamy uczniów to najlepszym sposobem podziału jest klasyczne odliczanie „do dwóch, trzech itd.” w zależności od potrzeb „ilościowych”. Autorytarny dobór uczniów przez nauczyciela nie pozostawia dzieciom należytej wolności wyboru i rodzi w nich – często nieuzasadnione- poczucie niesprawiedliwości. Niedobrym rozwiązaniem jest też pozostawienie samym dzieciom kwestii wyboru składu drużyn, ponieważ powoduje to frustracje u tych uczniów , którzy zostają wybierani „na końcu”. To jest ten moment kiedy pojawia się wytykanie drugiego palcem: „z nim nie chcę być”, bo… ma np. okulary, jest gruby itp. Nie da się tych konfliktowych sytuacji uniknąć ze względu na towarzyszące dziecięcym wyborom niedobre emocje wynikające z żądzy osiągnięcia sukcesu. Dzieci w przypływie swojej szczerości nie zważają na to, że mogą komuś wyrządzić przykrość.
Spotkałem się z funkcjonującym wśród dzieci określeniem: „słabiaki”. „Słabiak” to nie kto inny jak …„słabeusz”. Często słyszę ze strony dzieci zdanie: „ja z nim nie chcę być, bo on jest słabiakiem”. Zauważmy w jakiej niekomfortowej sytuacji został pozostawiony ten „ostatni” uczeń osądzony jako słabiak. Kiedyś wywiązała się między mną a uczniem osądzającym ciekawa dyskusja. Mówię do niego: – Jakie to ma znaczenie, że tamten kolega jest słaby? Czy jest przez to gorszy? Jest wiele dziedzin w których twój kolega jest dobry, a nawet lepszy od ciebie. Ty np. jesteś słaby z czytania i nikt w klasie ci tego „nie wytyka”. Mało tego: ja nie pozwalam, by ktoś w klasie z tego powodu tobie dokuczał. To była jedna z takich rozmów, które otworzyły mi oczy na temat walki duchowej jaka toczy się w tle przy dobieraniu składu zespołu…
Pozwolę sobie przytoczyć parę wydarzeń ze szkolnego korytarza w których zaistniała potrzeba uzasadnienia uczniowi możliwości bycia słabym. W rozmowie z takim nieprzejednanym uczniem mówię: –Zobacz Mariuszu. Masz brata, który jest słabiakiem w kilku dyscyplinach. Czy twoja mama mniej go kocha z tego powodu? Czy ty go mniej kochasz, mniej go szanujesz? Po tej rozmowie wydawało mi się, że coś do niego dotarło. Puentę dopisało samo życie. Na koniec dnia będąc na świetlicy został w pewnym momencie sam i nie miał z kim zagrać w piłkę. Siłą rzeczy poszedł po „słabiaka”, bo on jeden ostał się jeszcze w szkole. Nie mogłem zmarnować tej okazji i postawiłem Mariuszowi zadanie: – Zrób tak Mariuszu, żeby twój kolega po treningu z tobą nie był już słabiakiem…
Osią kolejnego wydarzenia towarzyszącego walce drużyn, które chciałbym przywołać jest często powracająca kwestia sprowadzająca się do stwierdzenia: „przez niego przegramy, bo on jest tym słabym ogniwem”. Drużyna może być takim mieczem obosiecznym, bo albo kogoś wyniesie na piedestał, albo zniszczy. W tym przypadku ujawniła się destrukcja… Chciałem chłopaka wybawić z opresji ale jak? Przyszedł mi do głowy przykład. Mówię więc do najbardziej nieprzejednanego pesymisty: – Słuchaj chłopie. Jeżeli w drużynie wioślarzy jednemu złamie się wiosło, a mimo to udaje się tej drużynie wygrać. Jak sądzisz: dlaczego oni wygrali?
Tak na marginesie: jaką Państwo dalibyście odpowiedź? Dla mnie nie było żadnej wątpliwości: pozostali członkowie drużyny musieli wykrzesać z siebie dużo więcej siły, by nadrobić ten ubytek. Swoją słabość przekuli w siłę i …wygrali.
Kontynuowałem dalej rozmowę z chłopcem: – Jeżeli jesteś dobrym piłkarzem i uda ci się pokonać przeciwnika w jego szczycie formy, kiedy ma on najlepszą passę, to nie wątpię, że będzie to dla ciebie najbardziej wartościowe. Nie miałbyś takiej frajdy ze zwycięstwa, gdyby najlepszy gracz drużyny przeciwnej opuścił boisko przed czasem z powodu kontuzji czy gdyby sędzia popełnił rażący błąd na wszą korzyść. Jeżeli masz w swojej drużynie słabszego gracza to zwycięstwo leży w twoich rękach. To ty musisz włożyć w ten mecz całe swoje siły i serce. Nowa sytuacja nie pozbawia cię szansy na to by zagrać świetny mecz, mimo niesprzyjających okoliczności.
Wbrew pozorom drużynie potrzebne są takie rozmowy, żeby zespół mógł mentalnie zaistnieć. To nie jest stracony czas. Dzięki takiemu „przewietrzeniu” atmosfery jest dużo mniej konfliktów w drużynie. Chłopcy inaczej do siebie się odnoszą, inaczej zaczynają pracować.
Chciałbym poruszyć kwestię poświęcenia dla drużyny. Przypomina mi się taka lekcja wf na której w czasie meczu piłkarskiego jeden chłopiec faulował kolegów bez przerwy i to z premedytacją, agresywnie i niebezpiecznie. Na koniec zajęć wywołało to wzburzenie w klasie, nawet w samej drużynie faulującego ucznia. Wywiązała się z tym uczniem rozmowa w trakcie której powiedziałem: – Słuchaj. Faulowałeś! –Tak , bo chciałem wygrać-odrzekł chłopiec. –To chyba nie było ok.?-zapytałem. – Nie, było dobrze, bo wygraliśmy-odrzekł tenże chłopiec, mocno przekonany co do swojej racji. –To można zrobić krzywdę drugiemu, żeby wygrać?– zapytałem. –Tak, piłkarze tak robią żeby ich drużyna wygrała-ripostował chłopiec. – Jeżeli ja zabieram tobie piłkę, a ty za pieniądze idziesz robić komuś krzywdę. Jesteś bandytą.- klaruję dalej chłopcu. To skonfrontowanie dwóch rzeczywistości w których ewidentnie wyrządzamy krzywdę drugiej osobie dało chłopcu do myślenia. Puentuję całą rozmowę mówiąc: – Zobacz. Masz piłkę robisz komuś krzywdę, bierzesz za to pieniądze i…wygrywasz jesteś „piłkarzem”. Nie masz piłki , robisz komuś krzywdę za pieniądze i … zostajesz bandytą.
Byłem zdumiony z jakim uporem i wiarą w swoje racje ten chłopiec obstawał przy swoim.
Tworząc profesjonalną drużynę np. piłkarską mamy do czynienia z wyselekcjonowanym składem. Są to osoby, które chcą grać, przechodzą na wstępie testy sprawnościowe i pozostają skupione na osiągnięciu wspólnego celu: chcą odnosić wspólnie zwycięstwa. Sytuacja w drużynie w przeciętnej szkole jest nieporównywalna. Mamy do czynienia z całą gamą zainteresowań, zróżnicowaniem talentów, motywacji, usportowienia. Przypominam sobie przypadek chłopca, który miał trudności z każdym rodzajem aktywności ruchowej. Dla niego jakiekolwiek zajęcia k-f były katorgą. To jemu przypadała w udziale rola „wytykanego palcem”. Kombinowałem jak temu chłopcu przyjść z pomocą. Jaki rodzaj zajęć nie będzie wymagał zbyt dużej wytrzymałości, oraz koordynacji ruchowej, aby poczuł, że coś potrafi zrobić. Z pomocą przyszła …piłka chińska. Otóż w tej grze na małej powierzchni na dwie bramki, chodzi się w podporze tyłem jak przysłowiowe raczki. Piłkę można trącać jedynie nogami i głową. Wymagana jest minimalna sprawność. Proszę sobie wyobrazić , że obie walczące drużyny dochodzą do stanu 5:5 i wspomniany chłopiec wstaje argumentując, że jego drużyna poradzi sobie bez niego. Nie dałem za wygraną i mówię do niego: – Słuchaj. Każdy jest potrzebny. Wróć na boisko, zostań do końca. Może coś się wydarzy! Może przecież być tak, że piłka odbije się od ciebie i wpadnie do bramki przeciwnika.
Nie musieliśmy długo czekać. Chłopiec ledwo powrócił do gry, a piłka odbiła się przypadkowo od jego głowy i wpadła do bramki przeciwnika…W jednej chwili słabiak stał się „królem podwórka”. Koledzy z drużyny wynieśli go prawie na rękach. Zgadnijcie Państwo w co chciał grać ten chłopiec na następnych zajęciach? Nie, nie wcale nie w piłkę chińską. Wybrał grę komputerowe, ale ponieważ było to nierealne- jego drugim wyborem okazała się …piłka chińska. Jak widać budując drużynę nie można zapominać o jednostkach, bo to one stanowią zespół.
Chciałbym poruszyć jeszcze jeden istotny aspekt bycia w drużynie: poczucie własnej siły. W naszej szkole w trzeciej klasie pojawiła się forma mini-zapasów. Kiedy chłopcy wychowują się w domu w aurze: tego nie rusz, nie strzelaj, nie krzycz, tam nie skacz, to w konfrontacji z otoczeniem narasta w nich frustracja. Nie potrafią rozładować swoich emocji, tak naprawdę nie wiedzą jaką realnie dysponują siłą. Stąd bardzo często biorą się wypadki w szkole. Najbardziej podatni są chłopcy rozpieszczani przez nadopiekuńcze mamy. Kiedy zdarza się coś nie po ich myśli reagują agresją, złością. Nie zapalała się w nich bowiem żadna lampka, że w tej sytuacji mogą komuś zrobić krzywdę. Jak kogoś popchną to nie wiedzą nawet czym to może skutkować, bo nikt ich nigdy nie popchnął ! Dzieci ,czy tego chcemy czy nie, będą się szarpać konfrontując z rówieśnikami swoją siłę. My dorośli możemy tę naturalną tendencję ukierunkować na sport. Kiedy urządziliśmy różnego rodzaju zabawy z mocowaniem między innymi tzw. „walki kogutów”. Obowiązywała zasada, że na klaśnięcie uczniowie się zatrzymują, a następnie przechodzą do kolejnego partnera. W którymś momencie doszło do konfrontacji najsilniejszego chłopca z najsłabszym, tym który ledwo radził sobie z piłką chińską. W takiej sytuacji stwarzając słabszemu handicap trzeba zważać, by nie narazić na ośmieszenie tego silnego, albo z drugiej strony nie dopuścić do rozzuchwalenia słabiaka.
Innym razem chłopcy rywalizowali ze sobą na macie: kto kogo wypchnie z koła. Doszło do konfrontacji najsilniejszego z najsłabszym uczniem. O dziwo ten o mniejszej sile okazał się zwinniejszym. To wydarzenie pozwoliło innym zobaczyć, że każdy w drużynie ma jakieś wyjątkowe walory.
Zakończę swoje wystąpienie stwierdzeniem, że nie można żałować czasu poświęconego na rozmowy wyjaśniające narastające w drużynie wątpliwości. Owocem takiego podejścia jest dobra atmosfera w szatni, która pozwala samym członkom drużyny okazywać dla siebie nawzajem zrozumienie, szacunek i czasami podziw w stylu: „dobrze dziś grałeś”. Na początku budowania szkolnej drużyny o czymś takim można było jedynie pomarzyć…