Samorodny talent, nieszlifowany przez żadne artystyczne szkoły artysta naiwny, tytan pracy, smakosz piękna z nieprzeciętnym wyczuciem kompozycji. W swoim dorobku ten pasjonista pozostawił tysiące prac (żadna to przesada: ok.25lat x 365dni x co najmniej kilka prac dziennie!) malarskich, rzeźb ciosanych w twardym drewnie sosnowym (do takiego miał jedynie dostęp) , przedmiotów z masy papierowej, figur z modeliny, bożonarodzeniowych szopek, retuszowanych fotografii. Przez wiele jego prac przewija się motyw kobiety z dzieckiem na ręku jako wyraz matczynej troski, której doświadczał na co dzień ze strony swojej matki. Istotną inspiracją dla niego było uczestnictwo w kościelnych nabożeństwach. Miewał okresy –jak każdy człowiek- zastoju, wręcz wewnętrznego niepokoju, co przejawiało się w niestarannym bo pospiesznym, nieustającym odwzorowywaniu jednego i tego samego motywu.
Doświadczył też żywego zainteresowania środowiska propagującego sztukę naiwną (szczecińska Fundacja Pod Sukniami Romana Zańko) . Zabiegi o uznanie Konrada jako prawdziwego artysty okazały się spóźnione. Zbiegło się to bowiem z okresem jego narastającej nieuleczalnej choroby i ubytku sił twórczych. Kto wie, może to i dobrze… Dzięki temu niezwykła sztuka Konrada zdążyła trafić – zamiast do galerii i muzeów – do zwykłych odbiorców i ich mieszkań naznaczając profanum pięknem i aurą sacrum?! Większość prac Konrada Kwaska znajduje się dziś w prywatnych rękach osób, które przewinęły się przez jego dom czy też miejsca w których dłużej przebywał. Konrad wyczuwał bezbłędnie zainteresowanie swoją twórczością z czyjejś strony – był wtedy dla swoich fanów bardzo hojny! Cieszyło go, że jego sztuka jest dla innych ważna. Prostota i głębia weszły pod rękę pod strzechy. O takim ukoronowaniu swoich wysiłków marzy większość artystów. Konradowi Kwaskowi to się udało na 99%!
Na miano artysty Konrad Kwasek zasługuje z jednego zasadniczego powodu. Praca twórcza pochłaniała go bez reszty wypełniając mu dzień z małymi przerwami na posiłek. Zachwycał się też dziecięcymi zabawami: lubił namiętnie puszczać mydlane bańki. Lubił brać udział w scenkach na spotkaniach wspólnoty, najchętniej w roli Jezusa. Jego uwagę w czasie wędrówki potrafiła przykuć np. poduszka wystawiona do wietrzenia w oknie przydrożnej chaty. Przystawał wtedy na dłuższą chwilę, bez krępacji wtulał w nią swą twarz delektując się zapachem pierza!
Uprawianie sztuki było dla Konrada sposobem na życie. Poprzez swoje prace komunikował się ze światem zewnętrznym i można rzec, że był to jego główny język. Z racji wrodzonej głuchoty i nie przystawania do …świata(nie opanował języka migowego) przez całe życie zmagał się z napięciem, które usiłowało znaleźć dojście do drugiego człowieka. Swoją obecnością wywoływał w otoczeniu nie kończące się domysły i stany zakłopotania. Z pomocą przychodziła mu sztuka, której nie musiał już nikomu tłumaczyć. Był skazany na tworzenie! Niewątpliwie miał szczęście wzrastać będąc otulonym niewiarygodną cierpliwością mamy Zofii; mógł też zawsze liczyć na wyrozumiałość swojej siostry Doroty.
W swojej twórczości Konrad łączył walory duchowe z zachwytem nad doczesnością. Był absolutnie bezkompromisowy – nie ulegał żadnym modom ani artystycznym podpowiedziom. Można by określić go mianem szczecińskiego Nikifora, choć dobrze wiemy, że żaden autentyczny artysta tego nie lubi – wie, że nie przystaje do drugiego.
Dzieląc z Konradem codzienne przebywanie na letnim obozie wspólnoty międzynarodowego ruchu „Wiara i Światło” w słynnej „Jandrzejówce” w Starych Łysogórkach, można było bez końca medytować: co znaczy być artystą. Ciekawe, że Konrad dość luźno uczestnicząc –zajęty nieustannie pracą- w programie dnia całej wspólnoty, miał jednak wyczucie ważnych chwil i np. stawał ze wszystkimi do cichej modlitwy. W trakcie roku przychodził na spotkania wspólnoty nie słysząc, ani nie rozumiejąc za bardzo o czym rozprawiają wokół niego- pociągała go po prostu atmosfera braterstwa, bliskości. Artyści tak mają, że znakomicie wyczuwają energię „pomiędzy” ludźmi jaka przepływa poza słowami.
p.s. Prace Konrada Kwaska wykorzystano pośmiertnie na okładkach dwóch płyt wydanych przez Zespół Piosenki Naiwnej: „Po tamtej stronie”(2005), „Mam dużo czasu”(2006) oraz w trakcie pierwszego Szczecińskiego Zalewu Myśli zorganizowanego przez Fundację Jandrzejówka pod hasłem „Silny potrzebuje słabego”(2008) na szczecińskim Zamku Książąt Pomorskich.