Szczecin, 18.10.2013r.
Kiedy jestem sobą? Co oznacza być sobą? Gdy wpisuję w popularną wyszukiwarkę internetową hasło: „Co to znaczy być sobą?” Wyskakują wypracowania dla młodzieży albo kosmetyki pewnej firmy na A. Czy to znaczy być sobą? Najbardziej pasujące hasła mówią mi o tym, że być sobą to nie udawać kogoś innego, że oznacza to dobrze się czuć z samym sobą, nie wstydzić się siebie samego, czy na pewno?
Nie wierzę w to, że jak idę ulicą to widzę sto procent ludzi będących sobą. Mam wrażenie, że nic się nie zmienia na przestrzeni wieków, bycie sobą to grzech i już. Nie ma innego wyjścia, każde przejawy indywidualności jest tępiony automatycznie, trochę przypomina mi to obraz świata z powieści Huxley’a, biedne dzieci były pozbawiane przyjemności zabawy i bycia kolorowym, bo” tak trzeba”. Wielu ludzi, rozumiejących i nie, zagadnienia psychologiczne, nazywają udawanie kogoś innego przybieraniem masek, ale w pewnym sensie się nie zgodzę. Jesteśmy rzemieślnikami. Ciężko pracujemy by stworzyć swoje wyobrażenia, a potem jeszcze bardziej próbujemy utrzymać nasze dzieło „przy życiu” . Zawsze znajdzie się ktoś kto nas odszyfruje, za pomocą magicznej różdżki uderzy nas w nos i nasz wyrób rozpadnie się na kawałki lub też obróci w popiół. Nie wielu jest ludzi, którzy umieją się porozumieć z każdym, dlatego nieszablonowość drugiego mieszkańca ziemi spotyka się z pogardą, co jeszcze bardziej wpędza nas w depresję i brak pewności siebie. Żyjemy w świecie Kłapouchych z Kubusia Puchatka A. A. Milne’a. Uśmiech do nieznajomego człowieka sprawia, że widzi się w myślach „Dziękuję, że mnie zauważyłeś.” , które tak często powtarza osiołek. Mam czasem ochotę wstać i krzyknąć kto jest sobą niech podniesie rękę. Wiem, że sobą są tylko osoby, które od razu podniosą rękę. Akcja-reakcja, nic trudnego, zwykła rzecz. Po co mówimy, że jesteśmy sobą, chodź tak naprawdę od środka zjada nas hipokryzja. Gdzie w tym wszystkim Ja?
Mogę odpowiedzieć bardzo banalnie. Jestem sobą gdy jestem z przyjaciółmi i rodziną. Jednak skłamałabym, bo nie jestem. Ja to ja kiedy mogę być szczera, czasem do bólu, nie tylko innych, także mojego. Jako członkini szablonowej rodziny polskiej, słowo prawdy, bez odpowiedniego uargumentowania jest lekceważone. Na co dzień mieszkam z mamą, co nie jest łatwe. Wprawdzie jest fajnie, chodź rzadko używam tego przymiotnika, bo on nic nie opisuje, uogólnia sytuacje, to on właśnie ukazuje atmosferę mojego domu. Przy mojej rodzicielce jestem najspokojniejszą wersją samej siebie. Obie preferujemy seriale, ciepłe łóżko i pierogi. Mamy takie same odruchy, przenikliwe spojrzenie i zaciskanie warg, co w przypadku mojej mamy skończyło się kompletnym pozbawieniem ust. Zostały dwie małe kreski, które przypominają mi o ocenach i proszą o kawę. Posiadamy osobne życia i umiejętnie je ze sobą łączymy. Udajemy, że nie wiemy o pewnych sprawach, o których wiemy i żyje nam się dobrze. Wygodnie.
Moich przyjaciół można poznać po tym, że gdy zapytani jaka jestem, od razu odpowiedzą: sarkastyczna. Nie lubię owijania w bawełnę. W gronie najbliższych znajomych jestem zdecydowanie najbardziej rozemocjonowaną wersją samej siebie. Kiedy ktoś mnie pyta o radę i próbuje iść okrężną drogą zanim coś wyduka, w moim środku organy się zaciskają i zamieniają miejscami. Właśnie wtedy używam sarkazmu i ironii, w większości lubię proste odpowiedzi, a bycie sarkastyczną i ironiczną pomaga mi przetrwać w świecie nowych konwenansów i zaburzeń. Oprócz tego mogę przy nich wykazać się pod względem opiekuńczym, być „mamusią”. Uwielbiam robić coś dla nich, satysfakcja jest tak ogromna, że czuję ją w sobie przez kilka następnych dni. Odczuwam radość kiedy widzę, że moja najlepsza przyjaciółką, po raz pierwszy nie pomyliła się rozwiązując skomplikowane zadanie z matematyki, gdy mój przyjaciel ostatecznie idzie na studia i zaczyna mu się podobać. Staram się chronić jak tylko potrafię moich przyjaciół. Kiedy ktoś chce ich skrzywdzić niczym lwica zaczynam „ryczeć” i zazwyczaj tyle wystarcza. Robię to nie dlatego, że sami nie potrafią, ale dlatego, że taka właśnie jestem.
Inna moja wersja samej siebie to ta zrelaksowana i szczęśliwa. Na przykład kiedy gotuję. Z jednej strony wysypuję mąkę, z drugiej kroję cebulę, a w między czasie mieszam sos, który wciąż przypala się od spodu pomimo moich usilnych starań i 3 próby. Czuję jak przepływa we mnie energia. Wiem, że mogę pozwolić sobie na szaleństwo. Przypalony tłuszcz pryska mi na twarz, ale ja mimo wizji ogromnego bąbla na policzku dalej walczę by osiągnąć efekt.
Kiedyś pływałam, kochałam pływać, ta rekreacja mi dobrze służyła. Najważniejszym powodem mojego uwielbienia dla tej dziedziny sportu było zapomnienie. Masz ruszać nogami, na trzeci ruch ręką wynurzać głowę i brnąć przed siebie. Nurkowanie, pokonywanie słabości, wyścig z samym sobą. Wspaniałe uczucie. Jako człowiek znikasz, jesteś sobą i każdym, kimś i nikim, ale prawda jest taka, że nie wiesz jak się nazywasz. Po prostu istniejesz. Jednak „Zabijamy to, co najbardziej kochamy.” jak mówi Carlos Ruiz Zafón. Przestałam pływać i nie czuję się z tym dobrze, mimo tego, że chciałabym znów poczuć się tak jak kiedyś, ale moje kompleksy skutecznie mi to uniemożliwiają.
Najważniejszą wersją mnie samej jest wersja naukowa. Z nosem w książkach, psem w stopach i kocem na plecach potrafię pochłonąć książkę w wieczór. Jestem żądna wiedzy i lubię rozszerzać horyzonty a nic tak tego nie czyni jak czytanie. To brzmi dziwnie nawet w mojej głowie, ale lubię lekcje, nawet zadania domowe. Moja ukryta inteligencja, którą ma każdy człowiek już dawno się wydostała i czeka teraz na wielkie ujawnienie i aplauz. Kiedy się nie rozwijam czuję się źle. Moim marzeniem jest zostać kryminologiem, ponieważ oprócz ciągłej nauki poznawania drugiego człowieka, mogę połączyć wszystkie inne dziedziny naukowe. Może jednak będę wiecznym studentem? Kto wie? Przyjemnie jest wiedzieć więcej. Im więcej wiemy, tym więcej rozumiemy, a tego brakuje w XXI wieku- zrozumienia. Po za tym, nie ma piękniejszej miłości niż ta do bohatera literackiego.
Pisząc tą pracę zrozumiałam wreszcie kiedy jestem sobą. Jestem sobą, kiedy mogę być jednocześnie, chodź w małym stopniu, każdą wersją samej siebie. Jakkolwiek głupio to nie brzmi, taka jest prawda. Znam siebie, wiem dobrze na co mogę sobie pozwolić, ale jak uda mi się wszystko połączyć osiągam pełne spełnienie. W mojej głowie pojawia się skojarzenie z choinką, która ma kolorowe lampki. Są piękne gdy świecą się na biało, zielono lub czerwono, ale dopiero gdy zaświecą się razem można poczuć magię świąt i zapach barszczu z garnka. Prawdziwa ja to dopełnienie każdej mojej wersji inną i to jest we mnie wyjątkowe. Potrzeba tych wszystkich kolorów żaróweczek by móc zaistnieć.