Konferencja przygotowana na sympozjum „Silny potrzebuje słabego” w ramach I Szczecińskiego Zalewu Myśli na Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie
Ks. Piotr Filipowski
Szkoła znoszenia słabości tych co nas niszczą
To jest krótka konferencja w ramach panoramy zranionych, odrzuconych, bezdomnych. Jestem prefektem w Młodzieżowym Ośrodku Socjoterapii przy ul. Świerkowej 7 w Szczecinie. Moimi podopiecznymi są chłopcy w wieku 15-17 lat, przebywający u nas z powodu nierealizowania w domu rodzinnym obowiązku szkolnego. U nas są oni dowożeni do Gimnazjum Specjalnego przy ul. Jagiellońskiej i do Szkoły Zawodowej Specjalnej przy ul. Kolumba. Pozwolę też sobie puścić między słuchaczami trzy tomy naszej kroniki. Myślę, że one po prostu potrafią więcej powiedzieć – gdy sami wychowankowie się przedstawią: może czyjeś zdjęcie, jakiś rysunek, kartka z zeszytu szkolnego – bardziej komuś utkwią w pamięci, niż moje gadanie. Jeśli ktoś czegoś nie usłyszy, bo mówię nieskładnie i niewyraźnie, to choć może coś zobaczy w kronice. Nasi chłopcy chociaż wiekowo dosięgają pełnoletniości (do tego czasu są kierowani do nas przez Sąd Rodzinny oraz Starostwo), to w sposobie zachowania często są na poziomie 12-13 latka, co dobrze ilustruje anegdota wzięta z przypadkowego bezpłatnego dziennika „Metro”:
– Przychodzi Jasiu do domu ze szkoły i krzyczy:
– Mamo, mamo dzisiaj zrobiłem dobry uczynek.
– No to mów.
– Koledzy położyli pinezkę szpilką do góry na krześle nauczyciela. Już miał siadać, kiedy ja odsunąłem krzesło…”
Co mi pokazuje praca z tymi chłopakami? Zastanawiam się: po co tam jestem? Po pierwsze: by się ujawniło, że nie mam miłości do słabego. Ile razy doświadczyłem, że się we mnie zagotowało, że „wyszedłem z siebie i stanąłem obok siebie”, ile razy się „darłem” – nie dając sobie rady z wychowankami, z kładzeniem ich podczas ciszy nocnej do łóżek i gaszeniem światła… Ponieważ oni wiedzą, że mam nerwicę i jestem „na prochach” , gdy przesadzę w krzyczeniu wychowanek z niewinną miną odpowiada mi:
– Ksiądz to chyba nie wziął tabletki i tak „krzywo” gada.
Szczerość u nas jest po prostu do bólu. Po drugie, widzę, że w mojej pracy może objawić się miłość, która bierze na siebie grzech drugiego, uczę się brać na siebie „słabego”. Tutaj odnalazłem słowa św. Pawła: „ My którzy jesteśmy mocni w wierze, powinniśmy znosić słabości tych, którzy są słabi, a nie szukać tylko tego, co dla nas dogodne. Niech każdy z nas stara się o to co dla bliźniego dogodne – dla jego dobra, dla zbudowania. Przecież i Chrystus nie szukał tego, co było dogodne dla Niego, ale jak napisano: Urągania tych, którzy tobie urągają, spadły na mnie”./ Rz 15,1 nn. /. Kiedyś zaszedł do nas jezuita ks. Andrzej Szczypa i spytał mnie na odchodnym:
– Piotrze, powiedz mi jak doświadczasz tutaj miłości Bożej?
Nie wiedziałem, od razu co odpowiedzieć, ale potem przyszło mi do głowy, że jest możliwe kochać tych, co nam sprawiają kłopoty, są antypatyczni, którzy nas niszczą; że jest możliwa taka miłość i jest ona wyrazem miłości Boga, daje ją nam za darmo, tylko On tak potrafi kochać – tych, którzy tej miłości nie są warci.
Przebywał u nas przed laty chłopak Tomek „Byku”, który chodził do szkoły pomaturalnej (gdy byliśmy placówką Caritas-u, to była u nas taka wyrośnięta młodzież), a dorabiał sobie na szkołę akwizycją kosmetyków. Pożyczał przy tym od kolegów pieniądze z zapewnieniem zwrotu po sprzedaży artykułów i wielu był coś tam winien. Poza tym, przez swoje dodatkowe zajęcia nie przestrzegał regulaminu – podpadł wychowawcom – i całemu domowi. I doigrał się, że pod dom przyszło kilku osiłków, gdzieś z miasta z informacją, że czekają aż „Byk” wyjdzie, by się z nim „rozliczyć’, bo winien był im pieniądze. Po cichu każdy z nas zacierał ręce, że właściwie to Tomkowi się należało, wreszcie ktoś mu utrze nosa …Tylko jeden z młodych wychowawców Paweł Jakubowski, powiedział, że on wyjdzie zamiast „Byka” przed dom i stanie w obronie chłopaka. Tylko jeden zdecydował się bić za „Byka”. To nam wszystkim dało do myślenia, że za kogoś takiego można nadstawić karku. Następnym razem, trzech przyjechało samochodem i czekali za bramą wjazdową, żeby wsadzić Tomka, wywieźć go do lasu i tam obić; no to ja wyszedłem do nich w koloratce. Usiadłem na pustym miejscu w samochodzie z oświadczeniem, że może ze mną sobie poczekają, albo wspólnie sobie pojeździmy. Takiego wariantu tamci się nie spodziewali i zrezygnowali z oczekiwania „bo się spieszą”. Później zreflektowałem się, że na dobrą sprawę mogli mnie wywieźć i mi „nastukać”- ale nieważne- sam miałem wtedy satysfakcję, że mogę ryzykować za tego mało mi znanego chłopaka i wbrew wszystkiemu pokazać, że go lubię.
Trzecia rzecz – w naszym MOS-ie Bóg może mnie jeszcze teraz nauczyć umierania, oddawania życia dla słabych. Gdy przychodzą na mnie fale agresji, tonę w nienawiści, z wściekłości na kogoś z podopiecznych, to jeszcze mogę wołać do Jezusa Zmartwychwstałego, jak kiedyś św. Piotr: „Panie, wezwij mnie, bym przyszedł do Ciebie po wodach”. To jest taki obraz – chodzenia po wodach. Na środku jeziora, w nocy, podczas burzy Pan szedł do łodzi z uczniami, stąpając po wodzie jak po równym stole. Piotr ruszył do Niego. Kiedy patrzył się na Mistrza, szedł do przodu, ale gdy zdał sobie sprawę z tego co robi, gdy uświadomił sobie tylko swoje możliwości – począł pogrążać się w toni jeziora. Toteż sytuacje pełne napięć, na ostrzu noża, są dla mnie okazją , by szukać Jezusa Chrystusa, opierać się na Nim, na Jego miłości. To jest rzecz cudowna doświadczać, że można pokonać w sobie śmierć i nie bać się, pokonać lęk przed śmiercią. Nie muszę już bać się sytuacji dramatycznych, złych – bo one mnie prowadzą do Jezusa …Na koniec przypomina mi się kolejna anegdota szkolna z „Metra”, jak nauczycielka pyta na lekcji :
– Krzysiu, zrobiłeś zadanie?
– Proszę pani, mamusia zachorowała i musiałem wszystko w domu robić …
– Jedynka, . a ty Wojtku, zrobiłeś zadanie?
– Ja musiałem ojcu pomagać w polu …
– Siadaj niedostateczny!
– A ty Kaziu, zrobiłeś zadanie?
– Jakie zadanie, proszę pani – mój brat wyszedł z więzienia, taka była u nas balanga, że szkoda gadać.
– Ty mnie tutaj swym bratem nie strasz. Siadaj trójka!”
Widzę tu jakieś poruszenie na sali, chyba już za długo mówię. Ale w podsumowaniu, mogę stwierdzić, że dzięki temu MOS-owi – nie muszę się bać „słabego”, kontaktu z nim. Mogę doświadczać, że w tych sytuacjach i całym bagażu tego cierpienia – Bóg mnie kocha i posyła jako odpowiedź swego Syna, który daje mi życie, swoją miłość.
Dziękuję, zabieram swoje kroniki ….
Ks. Grzegorz Filipowski
ks.Grzegorz Filipowski – prefekt Młodzieżowego Ośrodka Socjoterapii w dawnym „Cichym Kąciku” w Szczecinie, kapelan bezdomnych, prezbiter wspólnoty neokatechumenalnej w Policach