Integracja osób zdrowych i niepełnosprawnych na przykładach

Konferencja przygotowana na sympozjum „Silny potrzebuje słabego” w ramach I Szczecińskiego Zalewu Myśli na Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie

Beata Kropidłowska

Integracja osób zdrowych i niepełnosprawnych na przykładach

 

  

          „Człowiek jest wielki nie przez to co ma, nie przez to kim jest, ale przez to czym dzieli się z innymi”. Doskonale znane nam słowa Jana Pawła II nie tracą nic ze swej mocy i aktualności. Szczególnie tam, gdzie mowa o relacjach społecznych. A gdzie mowa o relacjach międzyludzkich od razu nasuwa się skojarzenie – integracja.

To bardzo modne dziś słowo jest jak wielki worek, do którego wrzucamy bez zastanowienia: spotkania, wyjazdy, festyny, zebrania i wszystko co wygodnie nam określić tym terminem. Integracja czyli tak naprawdę co? Bycie razem przez chwilę? Wyreżyserowane, często ujęte w ramy, krótkotrwałe spotkanie, którego najważniejszym celem jest to, że się odbyło.

A czy dawniej nie było takich przedsięwzięć? Zawsze były! Mam jednak wrażenie, że wyglądało to zdecydowanie inaczej. Ludzie spędzali ze sobą więcej czasu i wszystko odbywało się w sposób bardziej naturalny. Nie musieliśmy integrować się akcyjnie. To działo się przy okazji różnych, zwyczajnych sytuacji.

Odwołuję się często do swoich wspomnień z dzieciństwa. Wiele się wówczas działo. Zabawy „całej paczki ”małych i dużych ze wspólnego  podwórka, to wymyślanie i realizacja najprzeróżniejszych gier, walki i pojednania, teatr podwórkowy. To właśnie doskonały przykład integracji – wielopłaszczyznowej i na różnych poziomach. Jedno wspomnienie ma dla mnie szczególne znaczenie. Jest to wspomnienie mojej młodszej, niepełnosprawnej fizycznie i intelektualnie siostry. Nauczyła się chodzić dopiero wieku 3 lat, ale zawsze bardzo chciała uczestniczyć w naszych wspólnych zabawach. Do tej pory jest osobą niezwykle społeczną, nastawioną na kontakt z innymi. Ale wracając do przykładu. Otóż Ewa, która nie umiała chodzić bardzo chciała bawić się z nami w „ Gąski, gąski do domu”. Mama ubierała ją w specjalne dresy, żeby mogła „kulać” się z jednej strony podwórka na drugą. Tak, na swój sposób „podążała” za grupą przemieszczających się dzieci. Tylko, że zanim rozpoczęła się zabawa my wszyscy, solidarnie i bez namawiania przygotowywaliśmy  podwórko. Aby było bezpieczne dla „kulającej” się po ziemi Ewy, oczyszczaliśmy je ze szkieł i kamieni. Nigdy nie usłyszałam – „ Zrób to sama. To twoja siostra”

To dało nam bardzo wiele – oswoiliśmy się z „niepełnosprawnością” i potrzebami osoby żyjącej inaczej. Naturalnym stało się dostrzeganie jej potrzeb i wychodzenie im na przeciw. Oczywiście nie zawsze, ale w ważnych sytuacjach z pewnością – generalnie tak to pamiętam. Wiem też, ze  moi podwórkowi przyjaciele i towarzysze zabaw zawsze już będą myśleć w sposób uwzględniający lub choćby dostrzegający  potrzeby osób niepełnosprawnych.

Spędzaliśmy razem bardzo dużo czasu ucząc się zachowań społecznych – negocjacji, cierpliwości, pokory. Każdy wiedział, że jeśli pójdzie obrażony do domu, to zostanie tam sam i zanudzi się na śmierć. Nie było komputera, a w telewizji rzadko pokazywano coś ciekawego. W swoim dorosłym, zawodowym życiu zawsze starałam się pamiętać jak ważne jest przekazywanie idei integracji tzw. zdrowej części społeczeństwa z tymi jego członkami, których los doświadczył naznaczając piętnem niepełnosprawności.

Jako nauczyciel pracujący z dziećmi młodszymi zabiegałam o to, aby moi uczniowie mieli kontakt ze swoimi rówieśnikami z upośledzeniem umysłowym bądź fizycznym. Były wspólne zajęcia, działania teatralne, zabawy. Rodzice w klasie nigdy nie protestowali, ale też zanim wydarzyło się cokolwiek przygotowywałam również ich. Bardzo często bowiem zdarza się, że największe bariery w kontaktach rówieśniczych pojawiają się  właśnie ze strony rodziców. Gdy rozumieją sytuację szybko doceniają zalety takiej właśnie integracji i chętnie sami się angażują. Współczesne dzieciaki są bardzo nieodporne na stres,  szybko się załamują. Zniechęca je najmniejsza porażka, bo często są nauczone, że wszystko im się należy. Dostają to czego chcą, a cała rodzina angażuje się mocno w spełnianie zachcianek małego człowieka. Nie mają okazji , by stłuc choć raz własne kolana! Tymczasem życie pełne jest niespodzianek. Często przykrych i zmuszających do podjęcia wysiłku i przeciwstawienia się trudnościom. Osoby niepełnosprawne doświadczają tego na każdym kroku. Niewiele rzeczy przychodzi im z łatwością, bez wysiłku.

Kiedy ośmiolatek widzi, że nakreślenie literki czy choćby znaku literopodobnego jest dla jego niepełnosprawnego rówieśnika wielkim sukcesem, zaczyna zastanawiać się nad sobą i swoimi możliwościami. Bo przecież do tej pory specjalnie nie zdawał sobie sprawy, że pewne rzeczy dla niego naturalnie łatwe, komuś mogą sprawić wiele kłopotu. Dzieci są świetnym obserwatorami i najczęściej potrafią wyciągać wnioski. Uczą się szybko i bez specjalnych zastrzeżeń przyjmują to, czego doświadczają  jeśli odbywa się to w sprzyjającej atmosferze grupy rówieśniczej, klasy, szkoły, rodziny.

Nie trzeba podejmować wielkich akcji tam, gdzie w sposób naturalny   dokonuje się integracja miedzy ludźmi zdrowymi i niepełnosprawnymi. Trzeba jednak pamiętać, że nie wszyscy mają taką możliwość. Dlatego ważne jest, aby podjąć odpowiednie starania. Z tą właśnie myślą założyłam Stowarzyszenie Wspierające Integracje Osób Zdrowych i Niepełnosprawnych „Warto być”. Naszym celem jest taka organizacja przestrzeni społecznej, aby ludzie zdrowi i niepełnosprawni mogli w sposób naturalny doświadczać siebie wzajemnie. Żeby nauczyli się właściwie na siebie reagować i wspierać wzajemnie, pamiętając o konieczności znoszenia barier architektonicznych, właściwych oznakowaniach dla niewidomych, klasach integracyjnych, sąsiadce, która jeździ na wózku i może potrzebuje pomocy, koleżance, która ma dziecko z upośledzeniem umysłowym i niechętnie wychodzi z nim z domu.

Integracja osób zdrowych i niepełnosprawnych – przykładów można mnożyć w nieskończoność i nie zawsze muszą to być wielkie zadania. Czasami zwykły ludzki gest, dostrzeżenie czyjejś potrzeby może zdziałać cuda.

 

Beata Kropidłowska

 

 

Beata Kropidłowska –  wieloletnia nauczycielka w klasach integracyjnych nauczania początkowego w szkole podstawowej im. Jana Pawła II w Policach, od niedawna urzędnik w referacie edukacji Polickiego Starostwa, założycielka Stowarzyszenia „Warto być”

Brak możliwości komentowania.