Konferencja przygotowana na sympozjum „Silny potrzebuje słabego” w ramach I Szczecińskiego Zalewu Myśli na Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie
Elżbieta Linartowicz
Moją siłą jest moja słabość
Przypowieść o dwóch wędrowcach
Pozwólcie Państwo, że na wstępie przytoczę treść opowiadania Bruno Ferrero o dwóch wędrowcach. Pomoże mi to w zilustrowaniu dylematu przed jakim staje każdy człowiek, nieważne sprawny czy niepełnosprawny. Otóż dwóch wędrowców podążało trudną górską trasą mając przed sobą porywisty wiatr i przeszywający mróz. Przyświecał im jeden cel: dotrzeć jak najszybciej do położonego o parę godzin drogi schroniska. Niespodziewanie natrafili na skraju przepaści na człowieka, który wpadł do wąwozu i niechybnie, jęczący z bólu oczekiwał na śmierć. Jeden z wędrowców stwierdził, iż tak widocznie miało być. Przyspieszył tylko kroku zostawiając kompana samego z nie rozwiązanym problemem. Ten ulitował się w końcu nad nieszczęśnikiem i zszedł po niego do wąwozu. Zarzucił sobie rannego na ramiona i krętymi ścieżkami udał się w kierunku schroniska. Zapadał zmrok, a mróz wcale nie zelżał. Kiedy opadał już z sił ledwo trzymając się na nogach, zobaczył z daleka światło domu. To mu dodało nowych sił. Idąc dalej natknął się na leżące w poprzek drogi ludzkie ciało. Były to zamarznięte zwłoki jego niedawnego towarzysza wędrówki. Sam będąc skrajnie wycieńczony dotarł w końcu szczęśliwie do celu. Ciało jego, spocone od wysiłku dźwigania rannego, stawało się przez to odrobinę gorętsze i to go właściwie ocaliło!
Zostałam kaleką i co dalej?
Przed takim dylematem: myśleć w pierwszym rzędzie o sobie czy o innych, stanęłam i ja dwadzieścia parę lat temu. Ale po kolei. Jako młoda mężatka z rocznym dzieckiem trafiłam na zabieg kręgosłupa. Dziś wiem, że operację tą mogłabym sobie – przy tym schorzeniu – podarować i poddać się leczeniu zachowawczemu. Spoglądając z dzisiejszej perspektywy niczego jednak, co się w moim życiu wydarzyło, nie żałuję. Wtedy, gdy z dnia na dzień ze sprawnej dziewczyny stałam się niesprawną osobą przeżywałam trudne dla siebie chwile. Co przeżywać musiał mój mąż obarczony nagle niemowlęciem i żoną kaleką ? O czym myślała moja matka opłakująca niesprawną jedynaczkę? – nie byłam w stanie choćby pomyśleć. Tak mocno skupiona byłam na sobie, na krzywdzie, jaka – w moim mniemaniu – mnie spotkała. Długo jeszcze pytanie: dlaczego? zatruwało mi życie. Dwuletnia rehabilitacja celem przygotowania do chodzenia, ale już o kulach, była dla mnie bezcennym czasem refleksji, czasem przewartościowania mojego życia. To właśnie wtedy zobaczyłam jakiego kochającego męża mam przy sobie. Przecież to na jego, a nie mojej głowie był cały dom! Mógł sobie poszukać innej, sprawnej i atrakcyjniejszej ode mnie kobiety. Nie zrobił tego – pozostał mi wierny. Wiedziałam, że nie mogę go zawieść i muszę walczyć dzielnie ze swoim kalectwem, tak jak on podjął walkę z nowymi wyzwaniami. Zmiana mojego myślenia nie nastąpiła nagle, lecz po stoczeniu wielu małych, codziennych bitew. W chwilach załamania przychodzili mi z pomocą nie tylko najbliżsi. Nie zapomnę jak podczas pobytu w sanatorium w Kamieniu Pomorskim terapeuci poświęcali swój wolny czas , by uczyć mnie stawiania pierwszych kroków o kulach. Równie trudny okazał się mój powrót do pracy. Do czasu operacji ma kręgosłup byłam nauczycielem akademickim, ale w tamtych czasach widok kaleki dla niektórych był nie do zniesienia. Odeszłam z uczelni, bo czułam, że – postawionym wobec mnie oczekiwaniom – nie będę w stanie sprostać. Przeniosłam się do pracy w placówce wychowawczej. W okresie doświadczania swojej słabości zaszłam ponownie w ciążę. Z dużymi obawami pytałam lekarza czy przy mojej sprawności powinnam rodzić. Lekarz bez namysłu skinął głową.
Drugi cios i odbudowywanie wiary w siebie
Niebawem dopadła mnie ponownie trauma. W swojej nowej pracy w państwowej placówce natrafiłam na ślad matactwa. Kiedy oznajmiłam ten fakt mojemu szefowi, to po trzech miesiącach już tam nie pracowałam. Mogłam przejść na rentę. Przyjaciele orzekli jednak, że szkoda moich kompetencji. Dzięki wsparciu męża i dobrych ludzi w ciągu następnych trzech miesięcy zarerjestrowałam niepubliczną poradnię pedagogiczno-psychologiczną! Szczęścia też chodzą parami, bo za niedługo urodziło mi się trzecie dziecko. Ludzie nie mogli się nadziwić, że przy moim stanie zdrowia można się odważyć na troje dzieci. Namacalnie, doświadczyłam w sobie siły. Siły, która wyrasta ze słabości! Czułam, że muszę zacząć pomagać innym, dawać słabszym od siebie, zagubionym nadzieję. Założyłam stowarzyszenie na rzecz osób niepełnosprawnych. W tym czasie zbliżyłam się mocniej do Boga. Po raz pierwszy zaczęłam dziękować Mu za to, że jestem inwalidką. Zahartowałam się w znoszeniu przeciwności, chciałam się dzielić tą siłą z innymi. W sposób nie zaplanowany stałam się współautorką radiowej audycji pt.”Pomóc sobie, pomóc innym”. Uświadamiałam rodzicom niepełnosprawnych dzieci należne im prawa, a było to w czasach słabej dostępności i niedoboru informacji.
Najważniejsze puste ręce
Będąc osłabiona fizycznie, czuję się wzmocniona psychicznie. Nie mogę się nadziwić: ile możemy dać drugiemu mając puste ręce. Puste ręce pomagają w dawaniu siebie! Najłatwiej dać komuś jakąś rzecz. Trudniej zaoferować komuś swój czas. Żyjemy w epoce, kiedy trudno znaleźć czas nawet dla najbliższych. Mam tego świadomość i staram się pamiętać w ciągu dnia o spotkaniu, krótkiej, choćby telefonicznej rozmowie pozostając w ten sposób w łączności z najbliższą rodziną, przyjaciółmi. Aktualnie jestem szczęśliwą babcią. Dzięki wózkowi – wbrew przesądom – mogę wraz z mężem przemieszczać się, zwiedzać świat. Przy niektórych osobach sprawnych czuję dyskomfort słysząc narzekania typu: „A mnie to się nie chce”. Albo: „A ty to wciąż coś chcesz”. Błogosławiony był dla mnie czas tamtych dwóch lat , czas w którym mogło się wszystko wydarzyć. Świętej pamięci Witek nie wytrzymał jakby tego przejścia do ludzi niepełnosprawnych. Popełnił samobójstwo. Mnie Pan Bóg postawił w środowisku niepełnosprawnych trochę inaczej. Postawił mnie tak, że mogłam realizować siebie: rodzinnie, ale też i zawodowo. Dziękuję Panu za siłę , wiarę i za to , że mogę być sprawna inaczej.
Elżbieta Linartowicz
Elżbieta Linartowicz – pedagog, właścicielka niepublicznej Poradni Pedagogiczno-Psychologicznej „Akademos” w Szczecinie, współzałożycielka oddziału stowarzyszenia reumatyków i ich sympatyków, od wielu lat dotknięta niedowładem kończyn dolnych, żona i matka trojga dzieci