Chór. Symfonia śpiewaków

Autor: prof.dr hab. Ryszard Handke, Akademia Sztuki Szczecin

Konferencja przygotowana na sympozjum „Wspólnota. Wyjątkowa przestrzeń” w ramach VIII Szczecińskiego Zalewu Myśli, na Zamku Książąt Pomorskich 19 – 21 listopada 2015

Interesującą rzeczą byłoby prześledzenie w jaki sposób rodząca się pomiędzy ludźmi wspólnotowość wpływa na jakość relacji w społeczeństwie. W swoim wystąpieniu skupię się wyłącznie na wspólnocie opartej na idei współgrania z którą od lat mam do czynienia zawodowo. Muzyków, śpiewaków w chórze łączy starożytna idea poszukiwania harmonii opartej współcześnie na dysonansach czyli dźwiękach trudniejszych w odbiorze i konsonansach – dźwiękach opartych na matematycznej proporcji dźwięków. Harmonia rządzi też światem architektury i wieloma innymi dziedzinami życia.

W odniesieniu do edukacyjnych walorów wspólnego śpiewania w chórze pragnę zwrócić Państwa uwagę na moment inicjacji. Sam zaczynałem swoją przygodę z chórem jako siedmiolatek i do dzisiaj podtrzymuję ten rodzaj związku z muzyką. To ma dla mnie charakter nierozerwalny.

Ważną rzeczą jest kto wprowadza dziecko w świat muzyki. Od przewodnika stada zależy to dokąd będzie w stanie zaprowadzić swoich podopiecznych. Niebagatelną rolę w rozwoju dziecka odgrywa mini-wspólnota jaką jest rodzina, szczególnie wielopokoleniowa. Od jakości tych relacji zależy co dziecko będzie w stanie wnieść do wspólnoty szerszej niż rodzina.

Posadzenie razem 60cioro dzieci na krzesełkach, by uzyskać z nimi efekt dzieła artystycznego nie powinno być celem nadrzędnym. Istotą jest to, że dzieci mają coś wspólnie dokonać. Równie ważną sprawą jest to, że potem ileś tam osób wysłucha wspólnie wypracowanego dzieła i nagrodzi je oklaskami. Czyli, że jest wykonana praca i jednocześnie pojawia się nagroda za tę pracę. Żeby wspólna praca przyniosła oczekiwane owoce potrzebne jest zaufanie do przewodnika stada, który je prowadzi. Dzieci pracując razem uczą się też współodpowiedzialności. To nie jest tak, że dziecko może dziś nie przyjść na próbę, bo mu się nie chce. Jeśli kilkoro dzieci tak pomyśli, a rodzice przyklasną to wychowujemy dzieci do braku poczucia odpowiedzialności za kolegów i wspólne dzieło , które wypracowywane jest właśnie na próbach. Te wszystkie zaniechania, brak lojalności wobec grupy koleżeńskiej zsumują się w końcowy „brak efektu”. Ten wspólnotowy wymiar śpiewania ma istotne znaczenie także w wyższych kategoriach wiekowych np. w pracy ze studentami. W moim przypadku są to studenci medycyny obciążeni wyjątkowo dużą ilością materiału pamięciowego do nauki – stąd praca z nimi nie należy do łatwych. Trudno w tej sytuacji kogokolwiek namówić jeszcze do muzykowania. Przyszli lekarze mają tym nie mniej nieprzeciętne poczucie odpowiedzialności – jak się czegoś nie nauczą to mogą w przyszłości zrobić komuś krzywdę. Oddając się muzyce młody człowiek staje się bardziej wrażliwy na drugiego człowieka.

Miałem też okazję pracować z grupą seniorów, najczęściej złożoną z kobiet. Jest to społeczność bardzo aktywna o czym świadczy prężne działanie uniwersytetu trzeciego wieku w naszym województwie. Ideą, która pociągnęła starsze panie była chęć wspólnego zaśpiewania kolęd na trzy głosy w parafialnym kościele. Kobiety te czerpały dodatkową satysfakcję ze swojej wyjątkowości w tym względzie.

       Pamiętam taką „złotą” myśl Stefana Stuligrosza: jeśli chcesz żeby twój zespół poszedł za tobą wszędzie, musisz najpierw sprawić, że wszyscy z radością będą patrzeć ci prosto w oczy. Wtedy zrobisz z nimi wszystko! Jeśli więc doprowadzimy pracę w grupie do wysokiego stopnia wzajemnego zaufania otwiera się przed nami ogromna szansa ale zarazem pojawia się spore zagrożenie. Trzeba być niezwykle uczciwym w tym co się robi i dążyć po prostu do piękna. Trzeba pamiętać, że piękno nie znosi zafałszowania.

W procesie wspólnego śpiewania dokonuje się jeszcze jeden istotny transfer o charakterze wspólnototwórczym: ma miejsce oddawanie talentów i ciężkiej pracy dyrygenta innym osobom, członkom zespołu chóralnego.

Na koniec pozwolę sobie przytoczyć anegdotkę związana z meczem piłkarskim pomiędzy Szwecją i bodaj Holandią podczas mistrzostw Europy sprzed dobrych paru lat. Otóż wyobraźcie sobie państwo ceremonię odegrania hymnu państwowego. Kibice szwedzcy wstają z miejsc i na dwadzieścia tysięcy gardeł intonują przepięknie swój hymn jakby stanowili wysoko wyszkolony chór. Ja wtedy zadawałem sobie pytanie: w czym leży problem że nasi kibice podejmując się wspólnego zaśpiewania hymnu „wymiękają” już po strofie: „jeszcze Polska nie zginęła” i… na jednym dźwięku zmieniając po drodze tonację nie są w stanie odtworzyć w gromadzie narodowego hymnu?

Miałem kiedyś okazję spotkać się z nieżyjącym już guru światowej chóralistyki, Szwedem Erikiem Ericsonem oraz dziennikarką działu muzycznego poczytnej gazety „Svenska dagblet”. Nawiązując do wspomnianego zdarzenia stadionowego zapytałem panią redaktor jak doszło do tak niespotykanego rozśpiewania zwykłych Szwedów. Okazało się, że Szwedzi swoją słabość przekuli w dobro narodowe. Jeszcze w latach pięćdziesiątych posiłkowali się muzykami zagranicznymi, bo własnych im nie starczało. Właśnie wtedy wspomnianemu Ericsonowi przyszła do głowy idea szerokiej edukacji muzycznej narodu poprzez rozwinięcie sieci lokalnych chórów jako centrów zachęcających Szwedów do wspólnego muzykowania. W krótkim czasie szwedzki rząd wdrożył ogólnokrajowy system kształcenia dyrygentów, kapelmistrzów, którzy błyskawicznie zasilali rodzące się właśnie prowincjonalne zespoły śpiewacze. Poziom chóralistyki szwedzkiej jest stawiany obecnie jako wzór światowy! Mamy bardzo blisko sąsiada z którego wzorców możemy korzystać. Póki co wydaje się, że nasza edukacja muzyczna podąża w przeciwnym kierunku „wycinając” dobrze prosperujące szkolne chóry. Nie chodzi tu o jakieś wielkie idee, żebyśmy zaraz gremialnie zaczęli śpiewać Bacha. Wystarczyłoby upowszechnienie umiejętności podgrywania sobie piosenek do prostych podkładów pianinka…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.